wtorek, 15 września 2015

Utopia prywatnej księgi (Radosław Nowakowski "Moje państwo")

„W imieniu wszystkich bytów i niebytów wypełniających Liberlandię po brzegi uroczyście deklaruję: nie będziemy nigdy wełny owijać w bawełnę, ani w jedwab prawdziwy jak również i sztuczny...” – to początek preambuły do konstytucji, gdyby Liberlandia, państwo jednostkowe, istniejące, powołane przez Radosława Nowakowskiego miało konstytucję. Gdyby nie wieściło się w prywatnej przestrzeni podwórka w Dąbrowie Dolnej, w granicach-nie-granicach swojego wirtualnego bytu, pewnie miałoby ustawę zasadniczą.

A tak jej nie ma.

Jest wolne. Jest państwem książek, państwem wolności, państwem pięknym. Krainą utopii. „Moje państwo”, które leży na biurku, moim biurku (chociaż autor przewrotnie za tą definicją własności by się nie zgodził) powstało w latach 2008-2012. Malutkie rozdziały, eseje drukowane były na łamach „Wici”. Potem zostały uzupełnione, delikatnie, bądź mniej delikatnie przerobione, wydrukowane, oprawione przez Radosława Nowakowskiego, artystę książki i muzyka. Ale ta data wydania jest też cokolwiek umowna, bo egzemplarz, który opisuję nosi numer 24.07.2013 i nawet do końca nie wiem czy jest mój, czy tylko uległ wypożyczeniu. Tak to już jest w Liberlandii. Przy okazji zapytam autora o tytuł własności albo raczej zawłaszczenia na potrzeby recenzji, której dokonuję.

„Moje państwo” to księga, która przypominać nam może radosne czasy oświeceniowej filozofii, zaczyna się tam, gdzie Kandyd skończył swoją opowieść. To utopia, humorystyczny i wysmakowany esej o wolności, krętych ścieżkach rozumu, szczęściu i przede wszystkim o książce. I o pułapkach naszych przyzwyczajeń i języka. Malutka podróż w głąb takiej powiastki (jednej z moich ulubionych w traktacie): „Powiadają, że za siedmioma tysiącami płotów i siedmioma tysiącami miedz było takie państwo, w którym pacjenci płacili swoim lekarzom wtedy, kiedy byli zdrowi, a przestawali im płacić , kiedy dopadło ich jakieś wredne choróbsko”.

Przewodnik po Liberlandii prowadzi nas do rozdziału „Stroje”. Turysta sięga po niego pragnąc dowiedzieć się czegoś o narodowym ubiorze lub modzie panującej w tych stronach. I jest o strojach, ale... fortepianów, skrzypiec. Takie kalambury, labirynty wciąż napotykamy. Dlatego to nie jest książka do jednorazowego czytania. Jest rozdział o wojnie, klimacie, igrzyskach, kalendarzu.

Autor (narrator) czyta świat – podwórko, liść na drzewie, ścieżkę biegnącą obok łąki sąsiada, pracownię na strychu, zabłąkanego karalucha. Świat jako książka. To pięknie. I utopijne. A może nie?
 Paweł Chmielewski
(recenzja - magazyn "Projektor" 2/2013)

Radosław Nowakowski, „Moje państwo”, wyd. Liberatorium, Dąbrowa Dolna, 2008-2012.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz