„W imieniu wszystkich bytów i niebytów wypełniających
Liberlandię po brzegi uroczyście deklaruję: nie będziemy nigdy wełny owijać w
bawełnę, ani w jedwab prawdziwy jak również i sztuczny...” – to początek
preambuły do konstytucji, gdyby Liberlandia, państwo jednostkowe, istniejące,
powołane przez Radosława Nowakowskiego miało konstytucję. Gdyby nie wieściło
się w prywatnej przestrzeni podwórka w Dąbrowie Dolnej, w
granicach-nie-granicach swojego wirtualnego bytu, pewnie miałoby ustawę
zasadniczą.
A tak jej nie ma.
Jest wolne. Jest państwem
książek, państwem wolności, państwem pięknym. Krainą utopii. „Moje państwo”,
które leży na biurku, moim biurku (chociaż autor przewrotnie za tą definicją
własności by się nie zgodził) powstało w latach 2008-2012. Malutkie rozdziały,
eseje drukowane były na łamach „Wici”. Potem zostały uzupełnione, delikatnie,
bądź mniej delikatnie przerobione, wydrukowane, oprawione przez Radosława
Nowakowskiego, artystę książki i muzyka. Ale ta data wydania jest też cokolwiek
umowna, bo egzemplarz, który opisuję nosi numer 24.07.2013 i nawet do końca nie
wiem czy jest mój, czy tylko uległ wypożyczeniu. Tak to już jest w Liberlandii.
Przy okazji zapytam autora o tytuł własności albo raczej zawłaszczenia na
potrzeby recenzji, której dokonuję.
„Moje państwo” to księga,
która przypominać nam może radosne czasy oświeceniowej filozofii, zaczyna się
tam, gdzie Kandyd skończył swoją opowieść. To utopia, humorystyczny i
wysmakowany esej o wolności, krętych ścieżkach rozumu, szczęściu i przede
wszystkim o książce. I o pułapkach naszych przyzwyczajeń i języka. Malutka
podróż w głąb takiej powiastki (jednej z moich ulubionych w traktacie):
„Powiadają, że za siedmioma tysiącami płotów i siedmioma tysiącami miedz było
takie państwo, w którym pacjenci płacili swoim lekarzom wtedy, kiedy byli
zdrowi, a przestawali im płacić , kiedy dopadło ich jakieś wredne choróbsko”.
Przewodnik po Liberlandii
prowadzi nas do rozdziału „Stroje”. Turysta sięga po niego pragnąc dowiedzieć
się czegoś o narodowym ubiorze lub modzie panującej w tych stronach. I jest o
strojach, ale... fortepianów, skrzypiec. Takie kalambury, labirynty wciąż
napotykamy. Dlatego to nie jest książka do jednorazowego czytania. Jest
rozdział o wojnie, klimacie, igrzyskach, kalendarzu.
Autor (narrator) czyta świat – podwórko, liść na
drzewie, ścieżkę biegnącą obok łąki sąsiada, pracownię na strychu, zabłąkanego
karalucha. Świat jako książka. To pięknie. I utopijne. A może nie?
Paweł Chmielewski
(recenzja - magazyn "Projektor" 2/2013)
Radosław Nowakowski, „Moje państwo”, wyd. Liberatorium,
Dąbrowa Dolna, 2008-2012.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz