czwartek, 17 września 2015

Sześć lat w „Wielkim Tygrysie” (Michał Pauli "12 x śmierć")



Tajlandia jawi się wielu ludziom jako turystyczny raj. W tym pięknym kraju, na obrzeżach Bangkoku znajduje się zajmujący 33 hektary zakład karny Bank Kwang zwany przez tubylców „Wielkim Tygrysem”, bo jak on pożera ludzi. Do tego ponurego miejsca trafił kielczanin Michał Pauli (rocznik 1972), absolwent „plastyka”, student łódzkiej ASP. Swoją tajlandzką „przygodę” opisał w książce „12 x śmierć. Opowieść z Krainy Uśmiechu”.
Autora od zawsze fascynowały podróże, mieszkał w Amsterdamie, Berlinie, Barcelonie, w końcu 2002 r. trafił do Tajlandii. Wszystko zaczęło się od tajskiego rękodzieła, którego sprzedaż w Polsce miała być sposobem na kłopoty finansowe. Góra pudełek rosła, a tekowych żab nikt nie chciał kupować. Wtedy znajoma dziewczyna Pim proponuje: wysyłaj mi po kilkanaście tabletek ecstasy do Bangkoku. Listów było dwanaście. Po odbiór części pieniędzy w 2004 r. przyjeżdża Pauli do „Krainy Uśmiechu” (zwyczajowa nazwa Tajlandii) i zostaje aresztowany. Jak się okazuje Pim współpracowała z policją.
Większość państw azjatyckich ma bardzo surowe prawo – za sprzedaż i posiadanie narkotyków karze śmiercią lub w najlepszym wypadku długoletnim więzieniem. Na swojej drodze Michał Pauli spotka skazanych Holendrów, Włochów, Australijczyków, kilku Polaków, którzy z przypadku, naiwności, głupoty, chciwości myśleli, że to właśnie im się uda.
Autor dokładnie relacjonuje pobyt w areszcie i procedury związane z procesem, na który można czekać wiele lat. Gdy do niego dojdzie rozprawy toczą się krótko, dokumenty są wystawiane tylko w języku tajskim, wyrok zapada w zasadzie zaocznie, a pomoc miejscowych prawników jest iluzoryczna.
Po skazaniu na dwunastokrotną karę śmierci Michał Pauli trafia do Bank Kwang. Małe klatki dla kilkunastu, kilkudziesięciu więźniów zakutych cały czas w kajdany. Mamy krótkie życiorysy paru osadzonych Europejczyków, obrazki ze szpitala, który jest bardziej kostnicą, a wszystkie choroby leczy się paracetamolem, karceru, spacerniaka, poranne apele, hymny. Jako białemu jest mu trochę lepiej niż miejscowym. Za pieniądze otrzymywane z domu może kupić jedzenie czy możliwość wysłania listu. Najgorszy jest czas. Tu wszystko trwa długo. Rok w kolejce do dentysty, miesiące w oczekiwaniu na jakiś wniosek. Najlepszy (literacko) jest rozdział, w którym autor zapada się w sobie, wydaje pogodzony z losem. Potem nadchodzi cud. Dzięki wstawiennictwu trzech kolejnych polskich prezydentów Michał Pauli zostaje ułaskawiony przez króla i w grudniu 2009 r. wraca do kraju.
Ta książka to przede wszystkim ostrzeżenie. Czytelnik oczekujący dzieła na miarę brutalnego „Midnight Express” Billy’ego Hayesa (zekranizowanej przez Alana Parkera), który trafił do tureckiego więzienia za przemyt haszyszu, pewnie się zawiedzie. Próby porównań z „Innym światem” Herlinga czy więzienną prozą Stasiuka też spełzną na niczym. W „12 x śmierć” nie chodzi o walor literacki, ale o dokument.
Paweł Chmielewski
(recenzja - miesięcznik "Teraz" nr 87)
Michał Pauli, "12 x śmierć. Opowieść z Krainy Uśmiechu", s. 238, Ar Test, Kielce 2011.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz