Literatura
karmi się mitem, nie jest nigdy wiernym odwzorowaniem rzeczywistości, to już
zadanie historii. Pisarz filtrować musi świat otaczający poprzez sito własnej
wyobraźni i wciąż stwarzać nową realność, niby podobną do prawdziwej, a jednak
inną; nawet pełni wiary w siłę mimesis starożytni Grecy uwielbiali mieszaninę
fantazji z półprawdą, której nigdy nie śmieli
nazwać kłamstwem.
„Zimy stulecia” Sławomira Rogowskiego nie można czytać jako apoteozy,
czy kroniki lat minionych, to tyleż wspomnienie, co autofikcja, kreacja świata,
który odchodzi w otchłań zapomnienia i śladów jego poszukiwać będziemy niedługo
tylko i właśnie z książką autora. To pisarstwo świadomie prowincjonalne,
lecz próby najwyższej, prowincjonalne jak Bohumil Hrabal z „Takiej pięknej
żałoby”, którego stylistyczne tropy odnajdujemy w wielu opowiadaniach
cyklu. Urodziłem
się w moim mieście jako dziecko odwilży. Na południe od Warszawy, na
północ od Krakowa, gdzieś między Jasną Górą, a Bieszczadami, w zakątku
zapomnianym przez szczęście, dobrobyt i ostatnio literaturę, skąd wszyscy
uciekają, z tej przeklętej i nudnej prowincji, która stać się może zarówno przekleństwem jak i natchnieniem. Najlepsze dzieła o naszym
regionie wychodziły spod pióra „emigrantów”, ten swoisty klimat warszawskich
opowiadań Żeromskiego i neapolitańskich Herlinga wyśledzić można na kartach
debiutanckiego tomu gdańszczanina z wyboru Sławomira Rogowskiego. Z zazdrością
i żalem odczytywaliśmy cudowną i tajemniczą przestrzeń Warszawy, Krakowa,
Łodzi, o Gdańsku i Wrocławiu nie wspominając, i oto z nostalgicznej, sennej,
zabawnej prozy „Zimy stulecia” wyłania się kolejna przestrzeń mityczna –
Kielce. Ten rodzimy, hrabalowski opis przywołał skojarzenia z „Portugalią”
Zoltana Egressy, podobne twarze, miejsca i przedmioty, gdzieś zawieszone poza
czasem.
Świat
bohaterów „Armstronga”, czy „Sióstr Sztolf” jest świadomie
apolityczny, jeśli „duch historii” wkracza w życie postaci, to nie udrapowany w
konradowski płaszcz kombatanctwa, lecz groteskowe przygody pewnego wytwórcy
gazowanej oranżady („Etykieta zastępcza” – prywatnie uznaję za najlepszy
utwór zbioru) lub humorystyczne uwagi wymieniane przez sędziego Holę z
restauratorem Łapką.
Tom uzupełniają, pisane w stylu wczesnych opowiadań
Głowackiego „Gołoborze” szkic do zbiorowego portretu rówieśników autora
i symboliczny obrazek „Ostatnie golenie” w nastroju bliskim magicznemu
realizmowi prozy polskiej przełomu lat 60 – tych i 70 - tych. Czy wraz z tomem
ośmiu opowiadań przeżyjemy renesans regionalnej literatury. Nie wyrokuję, lecz
czytałem, bez zniecierpliwienia i niesmaku, który często towarzyszy lekturze
współczesnej prozy.
Paweł Chmielewski
(recenzja - miesięcznik "Teraz" nr 5)
Sławomir
Rogowski, "Zima stulecia", s. 100, Wydawnictwo Literackie,
Kraków, 2004.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz