środa, 23 stycznia 2019

Apokalipsa w kolorze zieleni (Brian W. Aldiss "Cieplarnia")

Paweł Chmielewski
("Projektor" - 5/2018)
(Prawdopodobnie nigdy tego nie czytaliście, ale to najlepsza książka świata)
Na pomysł poszerzenia retro-rubryki o dział literacki wpadłem kilka tygodni temu – w Katowicach – gdzieś pomiędzy koncertem skandynawskiego Turbonegro a japońskim Bo Ningenem. Od początku było również wiadomo, że będą to książki mieszczące się – w szeroko rozumianym – nurcie science fiction. 

Wielbicielom gatunku – jak sądzę – będą one dość dobrze znane, ale zarazem są to utwory wykraczające daleko poza ramy SF – artystycznie i tematycznie, stanowiące istotny punkt na mapie literatury światowej. Wybitne, lecz popularne tylko wśród wielbicieli fantastyki, stąd brak w tym wyborze Lema, Dicka, Ursuli le Guin. Nie będzie tam również Tolkiena, Asimova czy Silverberga (choć ten ostatni w epoce raczkującej elektroniki wykreował zaawansowany świat SI gier komputerowych). 

Z każdą z książek łączy się – czasem absurdalna, czasem śmieszna – przygoda. „Cieplarnię” Briana W. Aldissa – jeszcze w podstawówce dostałem jako nagrodę, której nikt inny spośród „czerwonopaskowców” nie chciał. To była druga w moim życiu – po „Retrogenetyce” Kira Bułyczowa – fantastyka literacka. Jako zestaw pięciu mikroobrazów zostaje uhonorowana Nagrodą Hugo w 1961 r. W Polsce, po raz pierwszy, wydana zostaje w 1983 r. w – moim zdaniem – kongenialnej translacji Marka Marszała.

Wsłuchajmy się tylko we fragment: Wargokłap sączył po pniu swoją szkarłatną gumową ślinę. Parę zrzynków z roślinną zręcznością podkradło się do kropel i rzuciwszy się na nie padło martwych. (…) Zaskoczony małżożuj został wyrwany ze swego leża. Z otwartą w szoku gardzielą wyleciał łukiem w powietrze. Łapigrab rozprawił się z nim w mgnieniu oka. „Cieplarnia” mogłaby zostać zakwalifikowana do nurtu postapo. To jednak nie jest świat po katastrofie nuklearnej, zwycięstwie maszyn nad ludzkością. Ziemia za pięć milionów lat coraz bliższa Słońcu, z zakłóconą trajektorią obrotu, stoi nieruchomo, zmieniona w olbrzymią dżunglę, opleciona pędami potężnego figowca. Pojedyncze, malutkie grupki skarlałych ludzi – pozbawione kultury, techniki, z wierzeniami religijnymi na poziomie elementarnym – toczą nieustanną walkę z floro-faunicznym światem wyobraźni autora. Te krzyżówki roślin z owadami są nie tylko ponurą opowieścią o przyszłości planety. 

Aldiss buduje swą filozoficzną opowieść wokół teorii dewolucji, regresu świata ludzi i ssaków pod wpływem katastrofy (tym razem klimatycznej). Kosmos „Cieplarni” z jego wielorasowymi hybrydami gatunku homo sapiens, poznajemy w epickiej wędrówce, wraz z odrzuconym przez grupę, młodym zbuntowanym Grenem. Pobrzmiewa w powieści Aldissa i pesymizm Wellsa z „Wehikułu czasu”, i radykalny darwinizm, sensualna, lepka przyroda z „Zielonego piekła” Raymonda Maufraisa, lecz ponad dystopią w kolorze szmaragdu, góruje niewyobrażalna inwencja pisarza oraz pytanie – kto podjąłby się niemożliwego – ekranizacji tego świata.