sobota, 19 grudnia 2015

Zdrada autora („Od Mickiewicza do Masłowskiej. Adaptacje filmowe literatury polskiej”)



Na początek cytat: Tom na temat filmowych adaptacji literatury polskiej rozpoczęliśmy od ekranizacji twórczości mesjanisty pełnym głosem – Adama Mickiewicza. Kończymy dziełem „cichej” mesjanistki – Doroty Masłowskiej. 18 dzieł literackich, 24 filmy, 17 reżyserów. I oczywiście „zdrada autora”, którą za jakiś czas wyjaśnię.

Wśród reżyserów – tego subiektywnego zbioru filmowych adaptacji polskiej literatury („Od Mickiewicza do Masłowskiej”) – bohaterem pięciu szkiców jest Andrzej Wajda, dwa razy Jerzy Kawalerowicz i Wojciech Has. Pojawili się również Andriej Tarkowski i Mervyn LeRoy. Dwaj ostatni za sprawą nielicznych w polskiej literaturze światowych bestsellerów: „Solaris” Stanisława Lema i „Quo vadis?” Henryka Sienkiewicza. Można się zastanawiać nad wyborami autorów. Pozostaje pewien niedosyt. Dlaczego tak mało? Brakuje nam „Pętli” Hasa. Czy „Quo vadis?” Kawalerowicza naprawdę jest filmem lepszym od „Faraona” czy „Matki Joanny od Aniołów” tegoż reżysera? Kto widział, ten dostrzeże irracjonalność tak postawionego pytania. Nie ma wreszcie osiągającego najbardziej spektakularne sukcesy komercyjne w polskiej kinematografii Jerzego Hoffmana. Adaptował przecież sienkiewiczowską „Trylogię” („Potop” jest wzorcem kina gatunkowego – 100 milionów widzów na świecie) i dzieła literatury popularnej (Dołęga-Mostowicz, Mniszkówna). To byłoby ciekawe, gdyby badacze zmierzyli się ze „Znachorem” lub „Trędowatą”.

Zacznijmy od kompletnej ciekawostki – szkic poświęcony hongkońskiemu „Heung joh chow heung yau chow” („Skręć w lewo, skręć w prawo”, 2003) w reżyserii Johnniego To i Wai Ka-Fai, opartemu na noweli graficznej, której inspiracją i osnową jest wiersz Wisławy Szymborskiej „Miłość od pierwszego wejrzenia”. Pisząc o tej egzotycznej realizacji Grażyna Stachówna („Filmowa kariera jednego wiersza. Miłość od pierwszego wejrzenia Wisławy Szymborskiej po mandaryńsku”) pokazuje również równoległość doznań i inspiracji. Krzysztof Kieślowski, po nakręceniu „Czerwonego”, przeczytał utwór noblistki, dostrzegając identyczny kod, powinowactwo idei.

Pozostając przy zagranicznych adaptacjach, przejdźmy do „Quo vadis?” Sienkiewicza. Cztery realizacje powieści analizuje Alicja Helman, która, co trzeba dodać jest autorką sentencji o „twórczej zdradzie” jaką jest w stosunku do literackiego pierwowzoru dzieło filmowe. Najpierw poznajemy rzeczywisty obraz Nerona, władcy uwielbianego przez lud, zręcznego polityka, mecenasa sztuki i przeciwnika wojen. Sienkiewiczowski rys jest pochodną marzeń republikańskich historyków i kontrapunktem dla postaci św. Piotra. Badaczka zwraca uwagę, że każda z ekranizacji skupia się na prezentacji tych dwóch, odmiennych postaw. Najbardziej oryginalny (zniszczony przez krytyków) i najmniej wierny pisarzowi pozostaje serial Rossiego. Tu starcie cezara (Klaus Maria Brandauer) z apostołem (Max von Sydow) staje się aktorskim pojedynkiem. Najefektowniejsza, hollywoodzka realizacja LeRoya jest... po prostu najefektowniejsza, pełna komediowej przesady Petera Ustinowa w roli Nerona. Lecz właśnie, dzięki tej grotesce, zapamiętujemy tylko jego kreację. Alicja Helman próbuje znaleźć pozytywy w polskiej wersji, ale film Kawalerowicza wypada tu najsłabiej. Nazwałbym te fragmenty eseju „miłosierdziem krytyka”.

Szkic Przemysława Pełki o filmowym „Solaris” jest o tyle interesujący, że przynosi wiedzę o realizacji u nas nieznanej. O filozoficzno-teologicznej interpretacji Tarkowskiego i freudowskiej Soderberga napisano już wiele. Natomiast radzieckiego serialu Borysa Nirenburga i Lidii Iszynbajewej z 1968 roku, prawie nikt nie widział. Paradoks polega na tym, że najwierniejsza literze pierwowzoru, była dziełem najgorszym i słusznie zapomnianym. „Solaris” Tarkowskiego i Soderberga, skrytykowane przez pisarza, pozostają adaptacjami „twórcę zdradzającymi”, ale i pokazują rzeczywistą nieprzekładalność lemowskiego świata na celuloidową (cyfrową) taśmę.
Mówiąc o nieprzekładalności, popatrzmy na dwa utwory: „Pana Tadeusza” (zrealizowany przez Andrzeja Wajdę w 1999 r., artykuł Agnieszki Morstin) i „Wojnę polsko-ruską pod flagą biało-czerwoną” (Xawery Żuławski, 2009, pisze Maciej Stroiński). Pozornie niefilmowe, zanurzone w strukturze języka, bawiące się nim (mistrzowsko – Mickiewicz i absurdalnie – Masłowska). Autorzy esejów pokazują jak reżyserom udało się wypreparować z tekstu pierwotnego odmienną, nawet nietypową dla dzieła interpretację. Wajda uczynił z narodowego eposu radosny obraz, zachwyt nad codziennością obyczaju, rytuału kuchni, grzybobrania, miłości, nawet najazdu. Żuławski pokazał „Wojnę...” jako „postsekularystyczną” opowieść, zabawę narracją i symboliką kolorów zawartych w tytule.
O czym nas jeszcze przekonuje tom pod redakcją Tadeusza Lubelskiego? Polskie, wybitne filmy, powstałe w oparciu o scenariusze oryginalne są w mniejszości. Przeważają adaptacje. Od pomysłu, powstania scenopisu, do ekranizacji mija często kilkanaście lat („Austeria” Jerzego Kawalerowicza według Juliana Stryjkowskiego). Najlepsze obrazy tworzono wbrew autorskiej intencji pisarzy, zaprzeczając wymowie literatury. Tak było z „Popiołem i diamentem” Wajdy. Zapamiętamy też tezę o tym, że „Lalka” Hasa ukazuje coś na wzór Xanadu z arcydzieła Orsona Wellesa (szkic Magdaleny Podsiadło). Efektowne, ale nieprzekonujące. Xanadu szukałbym raczej w pensjonacie z „Pożegnań”.
Ciekawe są dzieje recepcji „Siekierezady” Witolda Leszczyńskiego (artykuł Moniki Maszewskiej-Łupiniak). Kult Stachury i obojętność widzów wobec filmu. Przykład jak artystyczna, wysublimowana wizja mija się ze światem odbiorcy.
Najbardziej odbiegający formułą, emocjonalny, bo pisany zarazem przez praktyka, jest esej Józefa Gębskiego o „Pasażerce” Andrzeja Munka. To referat o pierwszym polskim „nowofalowym” dziele, o niezrealizowanym projekcie, którego ostateczny montaż był (według Gębskiego) zaprzeczeniem intencji autora „Zezowatego szczęścia”. Zaproponowane przez reżysera-krytyka rozwiązanie: powrót do pierwotnego zapisu, pozostawienie scen niemych i czarnych kadrów w miejscach, gdzie Munk chciał coś nakręcić, to radykalizm, ale i zarazem ciekawa koncepcja artystyczna.
W tomie, po który koniecznie należy sięgnąć, znajdziemy również interpretacje „Ziemi obiecanej”, „Wesela” i „Panien z Wilka” Andrzeja Wajdy, „Gorączki” Agnieszki Holland, „Zaklętych rewirów” Janusza Majewskiego, „Ferdydurke” Jerzego Skolimowskiego, „Sanatorium pod Klepsydrą” Wojciecha Hasa. „Doliny Issy” Tadeusza Konwickiego. I znajdziemy przekonanie, że większość polskiej kinematografii realizuję zasadę Bildungsroman, a polska literatura, a za nią film są opowieściami o pięknych klęskach oraz wspaniałym kinem.

Paweł Chmielewski

(recenzja - magazyn "Projektor" 5/2014)

„Od Mickiewicza do Masłowskiej. Adaptacje filmowe literatury polskiej”, red. Tadeusz Lubelski, s. 442, Wydawnictwo Universitas, Kraków 2014.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz