czwartek, 8 października 2015

Apoteoza Marka Torma (Janusz Anderman "To wszystko")

Co zrobić ma pisarz, niegdyś uwielbiany przez tysiące czytelników, a dziś zapomniany? Jego dzieła leżą tylko na straganach z „tanią książką”. Krótki życiorys usunięto z nowego wydania encyklopedii. Bohater najnowszej powieści Janusza Andermana „To wszystko” – Marek Torm – niegdyś błyskotliwy debiutant, autor jedenastu powieści przestał istnieć.
Co może zrobić pisarz? Siedzi samotnie w ratuszowej wieży, pije od czterech dni wódkę, przyciska włącznik kamery video i rozpoczyna spowiedź – Przyjechałem do tego miasta (...) by się tu zastrzelić. Chcecie wiedzieć, dlaczego postanowiłem to zrobić? Zaraz wam to wyjaśnię... To zdanie kończy powieść i prawie ta sama fraza ją zaczyna. Poprzez ciąg retrospekcji, rozważań, niekończących się monologów poznajemy historię nie tylko narratora, ale coś co nazwać można zbiorowym „modus operandi” większości polskich literatów od początku lat 70. do chwili obecnej.
Torm jest pisarzem zdolnym, już na studiach wydał dwie książki, potem co kilkanaście miesięcy publikował nową powieść. Był autorem dość trudnym w odbiorze, nie angażującym się w tematy polityczne, w stanie wojennym wstawił parę zdań o czołgach i puścił historię w drugim obiegu. Potem wyciął te sceny i został wydany oficjalnie. Krytyka go omawiała, opozycja szanowała za niezależność, studentki pisały listy. Torm popełnił statystyczną liczbę świństw. Ani mniej, ani więcej w stosunku do kolegów po piórze. W każdym razie jest figurą sympatyczniejszą, choć znacznie bardziej ciapowatą, niż literacki hochsztapler z poprzedniej powieści Andermana „Cały czas”.
Aż przyszedł rok 1989 i nie byłem w stanie pisać współczesnej prozy. Migotliwa teraźniejszość wymyka mi się spod pióra. (...) Życie utraciło stałą wartość i było teraz płynne jak język młodzieżowy; modne słowa i zwroty szybko wypadają z obiegu, a nienadążanie za zmianami sprawia, że przestajemy być rozumiani lub stajemy się śmieszni. Torm postanawia się zabić, w nadziei, że nagranie samobójstwa stanie się przebojem internetu, następnie telewizji, jego fotografie i drobne zapiski będą rozchwytywane, książki zostaną wznowione, trafi do szkolnych lektur. Po prostu stanie się bogiem i klasykiem współczesnej literatury.
W swojej spowiedzi, snach o przyszłej chwale zaczyna przypominać pisarza z „Małej apokalipsy” Konwickiego idącego spalić się na stopniach Pałacu Kultury. Tam wszystko też było groteskowe, lecz gest humanistyczny. Czasy się zmieniły. Bohater „To wszystko” jest uosobieniem kompleksów, rozczarowań dużej grupy polskich inteligentów XXI w. Narzekania na telewizję, polityków, młodą prozę, dziennikarzy, kapitalizm, klerykalizm, narodowców i do tego ta tęsknota za PRL-em, gdzie wprawdzie nie było najlepiej, ale na pewno etyczniej. Ten właśnie żałosno-nostalgiczny ton jest największym walorem powieści. Z drobniutkich wspomnień, odprysków dawnej sławy, minionych romansów i marzeń o nadchodzącej boskości buduje narrator, jak napisałaby Susan Sontag swój własny „zestaw do śmierci”.

Paweł Chmielewski

(recenzja - miesięcznik "Teraz" nr 62)

Janusz Anderman, "To wszystko", s. 313, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz