czwartek, 4 października 2018

Zbierzcie krew i łzy każdego dnia (Tom Tirabosco i Christian Perrissin „Kongo. Józefa Konrada Teodora Korzeniowskiego podróż przez ciemność” )


Paweł Chmielewski
("Projektor" - 3/2018)
W 1908 roku, po publikacji raportu Rogera Casementa o ludobójstwie w Wolnym Państwie Kongo (prywatnej własności belgijskiego króla Leopolda II) i działań Towarzystwa na rzecz Reform w Kongu, władca z Brukseli musiał przekazać swoją afrykańską domenę obywatelom. W trakcie jego dwudziestoletnich rządów zamordowano – według różnych szacunków – od sześciu do dziesięciu milionów tubylców.

Pięć lat wcześniej– jeszcze przed publikacją raportu – Joseph Conrad i Casement spotkali się w Londynie. Pisarz, świeżo po sukcesie najsłynniejszego (jak się potem okazało) ze swych utworów – „Jądra ciemności” – potwierdził wszystkie informacje zebrane przez brytyjskiego urzędnika (skazanego po latach na śmierć za walkę o niepodległość Irlandii). Conrad nie opierał się na plotkach, artykułach prasowych, rozmowach ze znajomymi marynarzami – między czerwcem a grudniem 1890 r., pracował dla jednej z kompanii handlowych w sercu Afryki. Te kilka miesięcy, które zdecydowały o kształcie literatury światowej XX w. relacjonuje komiks „Kongo. Józefa Konrada Teodora Korzeniowskiego podróż przez ciemność” Toma Tirabosco i Christiana Perrissina, zbudowany na „Dzienniku kongijskim” Conrada, listach do Marguerite Poradowskiej, „Placówce postępu” i właśnie „Jądrze ciemności”.

Józef Korzeniowski ma kłopoty finansowe, marynarka brytyjska niezbyt chętnie zatrudnia cudzoziemców, przyszły „odnowiciel literackiej angielszczyzny” jeszcze nie do końca włada językiem dumnych Brytów, ma dość azjatyckich tras, porzucił właśnie rozpoczętą powieść „Szaleństwo Almayera”. Pobyt w belgijskiej kolonii przypłaci utratą zdrowia, atakami depresji, krótką jeszcze służbę na trasach australijskich zakończy odejściem z marynarki, opublikuje dwadzieścia cztery utwory, przyjmie pseudonim Joseph Conrad, zrewolucjonizuje prozę, w latach 60. ubiegłego stulecia stanie się mistrzem dla wszystkich brytyjskich pisarzy, a dziś pisarzem, który przewidział wszystkie plagi następnych stuleci – terror, autorytaryzm, niepewną samotność jednostki, ekologiczną katastrofę i eksterminację narodów.

Forma graficznej opowieści jest w przypadku dzieła Tirabosco i Perrissina absolutnie podporządkowana narracji i fabule opowieści. Oszczędna czarno-biała kreska, rysunek ołówkiem naśladuje zapiski, szkice, które zostawiali w swych zeszytach XIX-wieczni podróżnicy. Niekiedy przypominają drzeworyty, demaskatorskie obrazy z notatników Gustawa Dore. Najbardziej drastyczne (i frenetyczne, związane z majakami schorowanego pisarza) sceny, zapośredniczone zostały poprzez nieme kadry – sugestywne w komiksie, w klasycznym, powieściowym opisie, mogłyby zostać pozbawione ekspresji i oskarżycielskiej wymowy. Uważny czytelnik, poza fragmentami wyraźnie oznaczonymi jako zapisy w dzienniku i urywki z listów, odnajdzie „wszyte” w obrazkową akcję cytaty i sytuacje zaczerpnięte z afrykańskich opowiadań Conrada – „Placówki postępu” i „Jądra ciemności”. Rzeczywiste postaci uległy przekształceniu w tkance powieści – Klein staje się później Kurtzem, ale osobiste doświadczenia pozwolą pisarzowi zbudować ten szalony świat, który pozostaje niedościgłym wzorem dla prozaików już od 119 lat, wielką inspiracją dla twórców filmowych i teatralnych reżyserów.

Jeden z największych zbrodniarzy naszych czasów – Leopold II z dynastii Koburgów – w białych rękawiczkach oddał Kongo w ręce awanturników, sadystów i chciwych handlarzy. Gdy Korzeniowski przybył do „jądra ciemności” kończyła się już kość słoniowa, a zaczynał szaleńczy popyt na kauczuk. Kwitło, potępione kilkadziesiąt lat wcześniej niewolnictwo, nikt w Europie nie zaprzątał sobie głowy faktoriami, które przypominały koncentracyjne obozy. Dopóki płynął towar, głoszono wzniosłe mowy o „wyższości białej rasy”, „cywilizacyjnym oświeceniu” (to wszystko odnajdziemy na kartach komiksu) – nikt się nie zastanawiał nad ceną słoniowych ciosów, tak jak dziś nikt nie myśli o diamentach z Liberii czy kosztach produkcji butów w Bangladeszu.

Współczesność i aktualność prozy Conrada nie polega tylko na wskazaniu na deprawującą siłę i morderczy charakter europejskiego kolonializmu, gdy miał on przed sobą jeszcze pięć dekad rozkwitu. Ten drapieżnej siły niszczącej w najlepsze starożytne, odmienne cywilizacje,. Autor „Nostromo” antycypuje następstwa dwóch wieków kolonialnego wyzysku. Armaggedon uchodźców w krajach Zachodu to nic innego jak odpłata za serca pełne ciemności angielskich, francuskich, niemieckich, belgijskich przodków, dla których rasizm był fundamentem myślenia. Nawet terroryzm – jakkolwiek by to nie zabrzmiało – to w części, niestety, odsetki z nawiązką za lata pogardy.

„Kongo” jest również psychologicznym namysłem nad naturą ludzką. Nie bez powodu ożywa na kartach, aż czterech utworów, Marlowe, alter ego twórcy – najbardziej enigmatyczna postać conradowskiej prozy. Badacz ludzkich emocji, tajny agent wywiadu, detektyw amator, przenikliwy kronikarz chaosu – każde z tych twierdzeń jest prawdziwe i fałszywe zarazem. Joseph Conrad w Wolnym Państwie Kongo otarł się o ciemność. Ujrzał jak pierwotna natura, dzikie instynkty niszczą skórę cywilizacji, a człowiek, poddając się żądzy popada w szaleństwo. Gdyby wypełnił trzyletni kontrakt, zostawił za sobą łzy wrogów i krew przyjaciół, nie narodziłby się jako pisarz. „Kongo” to też opowieść o metamorfozie polskiego, kresowego szlachcica w pełnego goryczy, ale i humanizmu artystę.

środa, 3 października 2018

Czy jest jakikolwiek powód panie Melrose? (Edward St Aubyn "Patrick Melrose")


Paweł Chmielewski
("Projektor" - 5/2018)
Można włączyć płytę „In-A-Gadda-Da-Vida” Iron Butterfly i zagiąć pierwszą kartkę. W tym „rajskim ogrodzie” ośmiuset pięćdziesięciu stron Edwarda St Aubyna równie dobrze sprawdziła by się Aurora. Anielski głos norweskiej piosenkarki, dwuznaczność i mrok jej tekstów, to ilustracja – prawie doskonała – losów Patricka Melrose’a. Coś jednak wciąż jest nie tak. Jaki jest powód mister Melrose?

W tym wytrawnym koktajlu muzyczno-literackich, przywołując jeszcze raz Aurorę Asknes, posłuchajmy "Nature Boy", ten wspaniały tekst Edena Ahbeza ­- wykonany później m.in. przez Franka Sinatrę, Davida Bowie, Nicka Cave'a - to byłaby doskonała ilustraxja życia młodego artstokraty. W wyrafinowanym świecie angielskiej upper classes kluczem do wielu drzwi zamkniętych i jedynym do nich pasującym jest klasyka. Z rozpisanym jak partytura – na pięć części – „Patrickiem Melrosem” Aubyna, w tajemniczą koincydencję wchodzi muzyczny pięcioksiąg „Symfonii fantastycznej” Hectora Berlioza. Powieści brytyjskiego dziennikarza i laureata Prix Femina Étranger w dość niesamowity sposób korespondują z dziełem francuskiego kompozytora, w „Marzeniach, namiętnościach”, „Balu”, „Scenie na wsi”, „Marszu na stracenie”, „Sabacie czarownic” odbija się, jak w lustrze, życie dziedzica arystokratycznej rodziny, od narodzin do symbolicznego „wejścia w smugę cienia”.

Pięcioksiąg „Patrick Melrose” – szerszemu odbiorcy znany dzięki serialowi (znakomitemu nota bene) z Benedictem Cumberbatchem w roli głównej – jest przykładem prozy wysmakowanej, a znajomość telewizyjnej wersji pozwoli nam zaledwie na zwrócenie uwagi na różnice w zabiegach narracyjnych, wynikające z odmienności każdego z medium. Jedna istotna uwaga – to książka dla wielbicieli literatury angielskiej i jej specyficznego klimatu – „Patrick Melrose” jest – tak w olbrzymim skrócie można go scharakteryzować – skrzyżowaniem Jane Austen (zwłaszcza pysznych opisów salonowego kodeksu) z Jonathanem Swiftem (nie tym z okresu „Podróży Guliwera”, tylko wcześniejszych pamfletów satyrycznych). Ten trop podrzucam w kontekście, bardzo sensualnych, opisów podróży Patrica w głąb nowojorskiego piekła, w poszukiwaniu narkotyków i kolejnych „odlotów”. Z kulminacyjnych video-palstycznym opisem heroinowej maligny, rozpisanej na polifoniczny monolog, gdy Melrose staje się wieloma postaciami z telewizyjnego show, reklam, seriali i religijnych programów. W tych opisach i podróżach do skraju cienia, mamy – rzecz oczywista – odbłyski dzieł i Bukowskiego, i guru alkoholowej (a zarazem narkotycznej) prozy – Malcolma Lowry’ego.

Patrick Melrose, niosący w kieszeni płaszcza „Mit Syzyfa” Alberta Camusa, z zaznaczonym pytaniem Czy ktokolwiek jest w stanie znaleźć jakikolwiek dobry powód, żeby się nie zabić? jest znaną nam z literatury XIX-wiecznej figurą dekadenta. Zmęczony światem, zdystansowany, tragiczny i złośliwy – jak postać z Oscara Wilde’a. U Aubyna jest śmiech, lecz jest przede wszystkim okrucieństwo. Dom rodziny Patricka we Francji, salon w posiadłości, gdzie rozpisany zostaje wielki bal, czy nawet kościół, w którym rozgrywa się pogrzebowa ceremonia księgi piątej, są jak błękitny aksamit w tytule filmu Davida Lyncha – pod piękną skórą skrywają pogardę dla słabych, okrucieństwo wobec dzieci, szaleńczą i pełną upokorzeń walkę kobiet (zwłaszcza z warstw niższych o względy arystokratycznego/ bogatego męża), wreszcie podnoszenie tej „klasowej charyzmy” (ocierającej się o socjopatię) do rangi uświęconego rytuału. W relacji z wyrafinowanej w swym okrucieństwie gry – chociażby księżnej Małgorzaty Windsor z francuskim ambasadorem – autor zaczyna dorównywać drapieżności Williama Thackeraya. Aubyn, rozpisując rolę Patricka na pięć części, formatuje i kondensuje opowieść do obrazu jednego dnia z życia (wyjątkiem jest czwarta odsłona „Mleko matki”), wciąż krąży wokół fundamentalnego i filozoficznego pytania o naturę człowieka i ostateczny jego kres.

Historia nieustannej walki o utrzymanie się na szczycie, właściwym miejscu w hierarchii bogatych lub zdewaluowanych snobów i nudziarzy, potrafiących godzinami rozprawiać o polowaniu czy kolekcji broni, nie pozwala nam zapomnieć o lynchowskim klimacie. Jego emanacja – David Melrose (ojciec Patricka) – strzelający dla zabawy do przyjaciela pokąsanego przez wściekłego psa w Indiach, gwałcący żonę i w jednej z najbardziej perwersyjnych scen, rozkazujący jej zjadać, na czworakach, figi z tarasu, pedofil wykorzystujący własnego syna i prawdopodobnie inne dzieci przybywające do posiadłości. Ten emanujący okrutnym czarem i podziwiany z przestrachem, przez wszystkich z towarzystwa, David, staje się widmem. Bo „Patrick Melrose” to w gruncie rzeczy opowieść o skrzywdzonym i poniżonym dziecku, które stara się, aby kiedyś nie stać się kopią własnego ojca.

Jest też „Patrick Melros” kopalnią wspaniałych, po angielsku ostrych – jak brzytwa – cytatów. Wyglądał ch…owo, ale przecież każdy wie, że kobiety, oprócz dużych pieniędzy, najbardziej cenią sobie łagodność i poczucie humoru lub Obsesja napędza depresję, trzecie prawo psychodynamiki. (…) Ludzie nienawidzą tych, których skrzywdzili. I gardzą ofiarami nieszczęścia, czy Uroda nie jest wieczna, na religię nie czuła się jeszcze gotowa. Pieniądze były dobrym kompromisem. Gdzieś w pół drogi między kosmetyką a wiecznością – to zaledwie kilka z nich.

Pozostając przy skojarzeniach kulinarnych – danie wyborne, z deserem i aperitifem w doskonałym stylu.