Paweł
Chmielewski
("Projektor" - 3/2018)
W
1908 roku, po publikacji raportu Rogera Casementa o ludobójstwie w
Wolnym Państwie Kongo (prywatnej własności belgijskiego króla
Leopolda II) i działań Towarzystwa na rzecz Reform w Kongu, władca
z Brukseli musiał przekazać swoją afrykańską domenę obywatelom.
W trakcie jego dwudziestoletnich rządów zamordowano – według
różnych szacunków – od sześciu do dziesięciu milionów
tubylców.
Pięć
lat wcześniej– jeszcze przed publikacją raportu – Joseph Conrad
i Casement spotkali się w Londynie. Pisarz, świeżo po sukcesie
najsłynniejszego (jak się potem okazało) ze swych utworów –
„Jądra ciemności” – potwierdził wszystkie informacje zebrane
przez brytyjskiego urzędnika (skazanego po latach na śmierć za
walkę o niepodległość Irlandii). Conrad nie opierał się na
plotkach, artykułach prasowych, rozmowach ze znajomymi marynarzami –
między czerwcem a grudniem 1890 r., pracował dla jednej z kompanii
handlowych w sercu Afryki. Te kilka miesięcy, które zdecydowały o
kształcie literatury światowej XX w. relacjonuje komiks „Kongo.
Józefa Konrada Teodora Korzeniowskiego podróż przez ciemność”
Toma Tirabosco i Christiana Perrissina, zbudowany na „Dzienniku
kongijskim” Conrada, listach do Marguerite Poradowskiej, „Placówce
postępu” i właśnie „Jądrze ciemności”.
Józef
Korzeniowski ma kłopoty finansowe, marynarka brytyjska niezbyt
chętnie zatrudnia cudzoziemców, przyszły „odnowiciel literackiej
angielszczyzny” jeszcze nie do końca włada językiem dumnych
Brytów, ma dość azjatyckich tras, porzucił właśnie rozpoczętą
powieść „Szaleństwo Almayera”. Pobyt w belgijskiej kolonii
przypłaci utratą zdrowia, atakami depresji, krótką jeszcze służbę
na trasach australijskich zakończy odejściem z marynarki,
opublikuje dwadzieścia cztery utwory, przyjmie pseudonim Joseph
Conrad, zrewolucjonizuje prozę, w latach 60. ubiegłego stulecia
stanie się mistrzem dla wszystkich brytyjskich pisarzy, a dziś
pisarzem, który przewidział wszystkie plagi następnych stuleci –
terror, autorytaryzm, niepewną samotność jednostki, ekologiczną
katastrofę i eksterminację narodów.
Forma
graficznej opowieści jest w przypadku dzieła Tirabosco i Perrissina
absolutnie podporządkowana narracji i fabule opowieści. Oszczędna
czarno-biała kreska, rysunek ołówkiem naśladuje zapiski, szkice,
które zostawiali w swych zeszytach XIX-wieczni podróżnicy.
Niekiedy przypominają drzeworyty, demaskatorskie obrazy z notatników
Gustawa Dore. Najbardziej drastyczne (i frenetyczne, związane z
majakami schorowanego pisarza) sceny, zapośredniczone zostały
poprzez nieme kadry – sugestywne w komiksie, w klasycznym,
powieściowym opisie, mogłyby zostać pozbawione ekspresji i
oskarżycielskiej wymowy. Uważny czytelnik, poza fragmentami
wyraźnie oznaczonymi jako zapisy w dzienniku i urywki z listów,
odnajdzie „wszyte” w obrazkową akcję cytaty i sytuacje
zaczerpnięte z afrykańskich opowiadań Conrada – „Placówki
postępu” i „Jądra ciemności”. Rzeczywiste postaci uległy
przekształceniu w tkance powieści – Klein staje się później
Kurtzem, ale osobiste doświadczenia pozwolą pisarzowi zbudować ten
szalony świat, który pozostaje niedościgłym wzorem dla prozaików
już od 119 lat, wielką inspiracją dla twórców filmowych i
teatralnych reżyserów.
Jeden
z największych zbrodniarzy naszych czasów – Leopold II z dynastii
Koburgów – w białych rękawiczkach oddał Kongo w ręce
awanturników, sadystów i chciwych handlarzy. Gdy Korzeniowski
przybył do „jądra ciemności” kończyła się już kość
słoniowa, a zaczynał szaleńczy popyt na kauczuk. Kwitło,
potępione kilkadziesiąt lat wcześniej niewolnictwo, nikt w Europie
nie zaprzątał sobie głowy faktoriami, które przypominały
koncentracyjne obozy. Dopóki płynął towar, głoszono wzniosłe
mowy o „wyższości białej rasy”, „cywilizacyjnym oświeceniu”
(to wszystko odnajdziemy na kartach komiksu) – nikt się nie
zastanawiał nad ceną słoniowych ciosów, tak jak dziś nikt nie
myśli o diamentach z Liberii czy kosztach produkcji butów w
Bangladeszu.
Współczesność
i aktualność prozy Conrada nie polega tylko na wskazaniu na
deprawującą siłę i morderczy charakter europejskiego
kolonializmu, gdy miał on przed sobą jeszcze pięć dekad rozkwitu.
Ten drapieżnej siły niszczącej w najlepsze starożytne, odmienne
cywilizacje,. Autor „Nostromo” antycypuje następstwa dwóch
wieków kolonialnego wyzysku. Armaggedon uchodźców w krajach
Zachodu to nic innego jak odpłata za serca pełne ciemności
angielskich, francuskich, niemieckich, belgijskich przodków, dla
których rasizm był fundamentem myślenia. Nawet terroryzm –
jakkolwiek by to nie zabrzmiało – to w części, niestety, odsetki
z nawiązką za lata pogardy.
„Kongo”
jest również psychologicznym namysłem nad naturą ludzką. Nie bez
powodu ożywa na kartach, aż czterech utworów, Marlowe, alter ego
twórcy – najbardziej enigmatyczna postać conradowskiej prozy.
Badacz ludzkich emocji, tajny agent wywiadu, detektyw amator,
przenikliwy kronikarz chaosu – każde z tych twierdzeń jest
prawdziwe i fałszywe zarazem. Joseph Conrad w Wolnym Państwie Kongo
otarł się o ciemność. Ujrzał jak pierwotna natura, dzikie
instynkty niszczą skórę cywilizacji, a człowiek, poddając się
żądzy popada w szaleństwo. Gdyby wypełnił trzyletni kontrakt,
zostawił za sobą łzy wrogów i krew przyjaciół, nie narodziłby
się jako pisarz. „Kongo” to też opowieść o metamorfozie
polskiego, kresowego szlachcica w pełnego goryczy, ale i humanizmu
artystę.