wtorek, 6 października 2015

Żeromski w objęciach wilkołaka (Marek Świerczek "Bestia")


Krytyka filmowa od lat głosi i przekonująco udowadnia twierdzenie, że polskie kino jest bardzo słabe w tzw. „produkcjach gatunkowych”, a filmy grozy specjalnie mu nie wychodzą. My Polacy oglądać „horrory lubim”, ale tworzyć je to już niekoniecznie. Podobną tezę można wysunąć w odniesieniu do literatury.
Próby przeniesienia na grunt polski romantycznej powieści gotyckiej nie przyniosły utworów znaczniejszych, choć w tym nurcie znalazły się nawet wczesne dzieła Zygmunta Krasińskiego. W 20-leciu międzywojennym najwybitniejszym bodaj przedstawicielem polskiej powieści grozy stał się Stefan Grabiński. I tak naprawdę nikt poza nim. Nawet próby Gombrowicza – „Opętani” drukowani w odcinkach, to literacka porażka.
Po wojnie nurt grozy próbuje odrodzić się w kinie, filmowcy sięgają po XIX-wieczne nowele, powstaje kilka filmów średnich i ani jeden wybitny. Elementy horroru pojawiają się w książkach nurtu fantasy i SF. Nie straszą jednak, ale raczej zabawiają się z konwencją. Wampir Regis u Sapkowskiego wprowadza żywioł satyry, w „Zanim noc” Dukaja jest tak metafizyczne, że przestaje straszyć, wiedźmy i upiory Pilipiuka to czysta komedia. Nie potrafią polscy pisarze straszyć. I nie bardzo się za to biorą. Jednym z nielicznych wyjątków jest „Bestia”, debiutancki utwór Marka Świerczka, socjologa i dziennikarza z Bielska-Białej.
Za tło historyczne posłużyły wydarzenia z 1864 r. na Litwie, gdy powstanie styczniowe dogorywało, a z carskim wojskiem walczyły już tylko pojedyncze oddziały. Hrabia Julian Basowski, polski kapitan na rosyjskiej służbie, zostaje wysłany by wyjaśnić tajemnicę okrutnych morderstw, których ofiarą padają stojący na warcie żołnierze. Ktoś lub coś odgryza im głowy, wypruwa serca i wątroby. Autor, zgodnie z naturą współczesnego horroru obdarza swojego bohatera zdolnościami „wnikania” w umysł mordercy. Ten chwyt dobrze znamy chociażby ze znakomitego serialu amerykańskiego „Millenium”.
Poza samą sensacyjną intrygą – dość czytelną, bo oto wilkołakiem mordercą okazuje się piękna dziedziczka Wyłkowyska, którą Basowski poślubia – najistotniejsze są w powieści „gry z tekstem”, tak charakterystyczne dla współczesnej prozy. W trakcie śledztwa kapitan trafia do dworu Rudeckich, gdzie straszy duch dawnego właściciela Dominika, a panna Salomea Brynicka opiekuje rannym powstańcem – księciem Odrowążem. Historia wprost z „Wiernej rzeki” Żeromskiego. Tylko, że tutaj Odrowąż jest tylko żałosnym megalomanem, Salomea zamyka dwór przed rannymi carskimi oficerami i to Rosjanie wzywają na pomoc matkę księcia. Kilka razy zresztą powtarzają bohaterowie, że z tej historii powstanie kiedyś legenda.
W trakcie jednego z patroli zabijają przewożącego broń powstańca, a gdy dokładnie jak w „Rozdziobią nas kruki, wrony” Żeromskiego chłop zaczyna okradać jego zwłoki, odpędzają go i pouczają czytelnika, że kmiotek teraz wie tylko jedno: obdzierać należy tak, żeby nikt nie widział, bo wtedy w mordę biją. Rozważania o zdradzie w kontekście służby Polaków w wojsku carskim przywołują „Echa leśne”. Idąc dalej: okrutny dowódca oddziału nosi nazwisko Meigel, pod którym występował donosiciel w „Mistrzu i Małgorzacie” zaś ukazanie klęski powstania z rosyjskiego punktu widzenia i okrutnych pacyfikacji polskich wsi, to odniesienie do „Przekazanej sztafety” i „Igły wojewody” Stanisława Rembeka. Wreszcie oficerowie walczą, śledzą, piją, ale przede wszystkim toczą intelektualne dysputy i cytują poezję Puszkina, Goethego, Byrona. Intertekstualne gry z bestią w tle są ciekawą propozycją na lekturę w bezsenne noce.

Paweł Chmielewski

(recenzja - miesięcznik "Teraz" nr 75)

Marek Świerczek, "Bestia", s. 317, Wydawnictwo „Otwarte”, Kraków 2008.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz