Paweł Chmielewski
("Teraz", nr 55)
Dobre opakowanie produktu to połowa sukcesu. Jak
nietrafiona okładka książki może odstręczyć potencjalnego czytelnika, tak płyty
– słuchacza. Oto najnowszy krążek grupy Symphony – „Mind reflections”. Z
obrazka łypie na nas i wrzeszczy jakaś postać, której fizjonomia kojarzy się
raczej z komiksowymi lub filmowymi wizerunkami Morloków według „Wehikułu czasu”
Wellsa niż dobrą muzyką.
A płyty posłuchać warto. Historia zespołu Symphony z
Ostrowca Świętokrzyskiego sięga roku 1995, gdy jako Dark Doom grał w ODK
„Malwa” kawałki bardzo ciężkie i jak przyznają po latach muzycy – dość
jednostajne. Członkowie grupy odchodzili, przychodzili, zmieniła się nazwa.
Pojedyncze kompozycje znalazły się na składankach, a dwa lata temu zespół
nagrał obszerne demo zatytułowane „Promo”, zawierające kilkanaście minut
muzyki.
Wreszcie dwa miesiące temu, po trzynastu latach
istnienia, ukazało się debiutanckie CD. Czterdzieści kilka minut materiału.
Osiem utworów nagranych w składzie: Tomasz Ośka (wokal), Łukasz Książek (gitara
basowa), Michał Sokół (gitary), Kamil Ruszkowski (perkusja), Mariusz Żurawski
(instrumenty klawiszowe). Klasyfikacja gatunkowa ich muzyki nie jest łatwa – to
połączenie rocka progresywnego z kompozycjami typowymi dla heavy metalu.
Anglojęzyczny krążek (za wyjątkiem ostatniego utworu)
„stoi” tak naprawdę na dwóch muzykach. Oczywiście ostre gitarowe riffy i popisy
perkusisty są bardzo ważne, dobrze zagrane i zarzutów do nich mieć nie można,
ale bez Ośki i Żurawskiego ta płyta byłaby po prostu jak wiele innych
metalowych produkcji – dużo wrzasku, mało wyrazu. Wokalista o chropawej barwie
głosu doskonale buduje klimat rozstania („Last message”), żalu („Whisper”),
tęsknoty („W zadymionym pokoju”). Klawiszowe wstawki Żurawskiego sprawiają, że
kompozycje nabierają liryzmu, a te, w których ma najwięcej do zagrania są po
prostu najlepsze („Let me out”).
Symphony, Mind reflections, Insanity Records
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz