Paweł Chmielewski
("Projektor" - 4/2016)
Wszystko zaczęło się od
Nabokova i dżinanasu. W chwilach radości autor wraz z dwoma bukinistami zakłada
ALINĘ czyli Alkoholowo-Literacki Instytut Naukowo-Badawczy, którego zadaniem
była kwalifikacja książek i trunków do analizy oraz troska o higienę
psychofizyczną eksperymentatorów.
Tak powstał „Literacki
almanach alkoholowy” Aleksandra Przybylskiego, kulturoznawcy i dziennikarza z
Poznania. ALINA upadła, powstała fascynująca książka. Puszczamy Wysockiego lub
Toma Waitsa i zanurzamy się w odmętach almanachu. Czytać możemy przypadkowo,
wybierając jeden z rozdziałów: piwa, wina… i wynalazki, wódki, koktajle,
niepijalne, nieistniejące i nierozpoznane, remedia (czyli lekarstwa na „syndrom
dnia poprzedniego”) oraz gry i zabawy. Każde z haseł – jak przystało na
porządny almanach – podzielone jest na „Przedmiot badań”, „Pochodzenie”,
„Sposób podawania” wraz z fragmentem utworu literackiego (np. dedykowanego
dzieciom „drozdowskiego”, które miało smak kwaśnego soporu z ogórków, a
temperaturę kałuży na gościńcu w dzień upalny – „Syzyfowe prace”) i na
koniec „Skutki uboczne”. Czasem nieprzewidywalne – kto pamięta rozkoszne
koktajle (przywołano tylko jeden przykład) Wieniczki z „Moskwa-Pietuszki” wie o
czym piszę.
Czytelników może zaskoczyć obecność „Ani z Zielonego Wzgórza”, książki,
do której przeczytania usiłowałem się – ze względów poznawczych – zmusić
wielokrotnie i do dziś podziwiam parę osób za jej znajomość. Więc „Ania...” –
tak, tak – to porzeczkowe wino! Przy „grogu” wolałbym może zamiast „Sturmu” Ernesta Jüngera, „Muminki”
i niepokojącą aurę przyjęcia w ogrodzie, na które przychodzi Buka. W karcie
win, wśród napojów nieistniejących, odnajdujemy kosmiczne trunki Lema, Adamsa i
oczywiście Jakuba Wędrowycza. Zabrakło tylko „Pustynnego orakhu” Pratchetta
czyli soku z kaktusa i jadu skorpionów, który tak cudownie łagodził efekty
spożycia klatchiańskiej kawy.
„Almanach…” jest jak
zwierciadło narodów – Polacy czują (według Houllenbecqa) chroniczną, słowiańską
niechęć do schładzania napojów, pierwsze „lokowanie produktu” znajdziemy już w
„Satyriconie” Petroniusza. W konfiguracjach różnych przodują Rosjanie. W
„Braciach Karamazow” (choć znam ich nieźle) zgubiłem przepis na „nalewkę
Grzegorza” (zainteresowanych odsyłam do Przybylskiego). Przy tej okazji glossa
do tego hasła – bracia Jelisiejewowie, to przedstawiciele słynnego rodu
kupieckiego, których sklep na petersburskim Newskim Prospekcie to odpowiednik
dzisiejszego Harrodsa. Każdy więc inaczej czyta Dostojewskiego i inne strzępki
z niego gubi.
Leksykon trunków pisarskich
jest przede wszystkim książką humorystyczną, w dawnym dobrym stylu. Nie daruję
sobie cytatu omawiającego „Emmę” Jane Austen w duchu latynoskiej noweli, lecz
finalizowanego prawie „Klubem Pickwicka”: Emma jednak nie interesowała się
Eltonem, podobnie jak Elton nie przepadał za Harriet, która wolała pana
Martina. Emmie podobał się za to pan Frank Churchill, który preferował
towarzystwo niejakiej Jane, zresztą z wzajemnością. Tym bardziej dziwi, że
Frank emablował Harriet, podobnie jak pan Knightley, który naprawdę kochał się
w Emmie. Rozumiecie coś z tego? Okej, to napijmy się piwa. Najlepiej
świerkowego, bo za nim przepada – być może wzorem swego szwagra – Emma.
Jeśli to pomysł nie tylko na
hrabalowską, nieskrępowaną, pełną życia zabawę, ale i promocję literatury.
Chapeau bas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz