W maju ubiegłego roku na MFF w Cannes miał premierę
dokument „Orson Welles – blaski i cienie”. Nakręcony w setną rocznicę urodzin
reżysera, złożony z wywiadów z autorem „Wspaniałości Ambersonów”, przyjaciółmi
i współpracownikami, pokazał pewien paradoks – jeden z największych nowatorów
kina nie potrafił odnaleźć się w Hollywood przełomu lat 60. i 70.
Rządziło już następne pokolenie reżyserów i producentów,
każdy z nich chciał zjeść z Wellesem lunch, ale nikt nie chciał robić filmów. W
Europie, gdzie był uwielbiany, niewiele nakręcił. Tych parę zdań z dokumentu
streszcza istotę „Kina epoki nowofalowej”, trzeciego tomu „Historii kina”
wydawnictwa Universitas.
To Sturm und Drang X Muzy – francuska i czeska Nowa Fala,
polskie Kino Moralnego Niepokoju, nowe kino skandynawskie, brytyjscy Młodzi
Gniewni z czasów kiedy obywatele imperium utracili wiktoriańskie przekonanie
o swojej wyższości nad innymi nacjami i stanęli przed koniecznością
zredefiniowania swojego miejsca w świecie. W ciągu kilkunastu miesięcy
zniesiona zostaje kara śmierci, umiera Winston Churchill, powstaje zespół Pink
Floyd, Antonioni kręci „Powiększenie”, Kubrick „Dr Strangelove”, Polański
„Wstręt”, a Anglicy zdobywają Puchar Rimeta. Londyn jest w latach 60. stolicą
popkultury i tutaj powstają jedne z najważniejszych filmów epoki.
„Historia kina”, pod redakcją Tadeusza Lubelskiego, Iwony
Sowińskiej i Rafała Syski, została obliczona na cztery tomy (pierwszy okres
niemy, drugi – klasyczny), encyklopedycznej, ale i popularyzatorskiej narracji
– autorami trzeciej części (liczącej ponad 1500 stron) jest 33 filmoznawców. Od
początku było wiadomo, że nie będzie to książka do czytania jednym tchem. To
przewodnik, do którego sięgamy chcąc się dowiedzieć czegoś o francuskim kinie
awangardowym, poszukać informacji o obrazie z udziałem Włodzimierza
Majakowskiego czy „aferze Thorsena” – duńskiego reżysera, przedkładającego
scenariusz o Jezusie, prowokujący nawet notę dyplomatyczną papieża, zaś
minister kultury – w obawie przed skandalem i małą „wojną domową” – ucieka się
do ciekawego zabiegu, podając, że film nie może być zrealizowany, bo narusza
prawa autorskie ewangelistów.
Sięgnijmy na chwilę i przypomnijmy dwa pierwsze tomy
serii. Początki amerykańskiej kinematografii – która w najnowszej odsłonie lat
60. już przestaje dominować i drugi oddech zyskuje w latach 70. – to czas, gdy film
okazał się najdoskonalszą formą komunikacji, elementarzem ubogich osadników
oraz promocją amerykańskich mitów, które wyrosły z doświadczeń kosmopolityzmu,
idealizmu i przekonania o nieodzownie czekającym za oceanem sukcesie. Obserwowaliśmy
w tomie „niemym” powstanie „wielkiej piątki” studiów filmowych, ciekawostki jak
paradokumentalne próby z egzekucji Leona Czołgosza (zabójca prezydenta
McKinleya). W tomie „klasycznym”, wciąż dyktujący warunki Hollywood idzie na
wojnę, a na potrzeby fabryki snów przekuwane są popularne mity. To okres
dominacji i upadku kina noir. Wprawdzie za najwybitniejszy amerykański film lat
40. uznali autorzy „Najlepsze lata naszego życia” Williama Wylera. I tu miałem
kłopot. Skłaniałbym się raczej ku obrazom „Obywatel Kane” lub „Stracony
weekend” czy „Podwójne ubezpieczenie” Wildera. Piąta dekada Hollywood –
domykająca tom drugi – z dominującym wpływem westernów i musicali, to była ta
kropla skałę drążąca. Już wiemy, dlaczego Fellini, Bergman, Anderson, Godard,
Bresson nie zaczynali i nie robili kariery w Mieście Aniołów.
„Historia kina” to nie pierwsza tego rodzaju publikacja w
Polsce. Istnieje „Historia sztuki filmowej” Jerzego Toeplitza czy „Kino,
wehikuł magiczny” Adama Garbicza i Jacka Klinowskiego. Krakowskie wydawnictwo
ujmuje jednak fakty ze współczesnej perspektywy, w szerokim kontekście
historycznym i kulturowym. Omawia (w pierwszym tomie) chociażby mało znaną
kinematografię duńską czy bodaj najważniejszy niemy film SF „Aelita” Jakowa
Protazanowa (pominięty w „wehikule magicznym”).
Kino nowofalowe to jednak nie tylko wielkie nazwiska
włoskiej, brytyjskiej czy francuskiej kinematografii. Autorzy przypominają
geniuszy (warto użyć tego rzeczownika) „zza żelaznej kurtyny”. Zapomniani
trochę i niedoceniani artyści z Węgier, Czechosłowacji i byłego ZSRR – przede
wszystkim z Tarkowski i Szepitko – tworzą przejmujące, rozrachunkowe
czarno-białe obrazy, nierzadko posługujące się alegorią czy językiem ezopowym,
wymagające inteligencji nie tylko od realizatorów, ale i odbiorców.
W kalejdoskopie awangard i eksperymentów formalnych nie
gubi się kino dokumentalne i świetne animacje – znów w większości radzieckie,
ale i polskie. Gatunkowe przenikanie to znak czasu – Nouvelle Vaque (nowa
fala) w chwili narodzin – wraz z ekranizacją powieści Raymonda Quene’au
„Zazi w metrze” przez Louisa Malle’a – miała charakter paradokumentalny. Ta
nowa fala, która zostaje pokazana na przykładzie kinematografii, tak dla nas
egzotycznych, jak brazylijska czy Australii, która – tu odmienność geograficzno-artystyczna
– jest „nowofalowym” krajem mężczyzn, buntowników, antysystemowców, zarażonych
syndromem – współzawodnictwa – coś jak James Dean, dekadę później (?),
malowanych przez operatorów na wzór krajobrazów XIX-wiecznych impresjonistów.
Która z kinematografii nowego otwarcia trawiona jest
zestawem paradoksów, umiera, odradza się, zdobywa międzynarodową sławę i
uznanie? Irańska. Z początkiem lat 70. zaczyna być kinem autorskim, docenianym
przez perskich pisarzy. Jest w opozycji do hollywoodzkiej komercji, jakiej
domaga się masowy widz, intelektualnie sprzeciwia się autorytaryzmowi szacha,
ale najbardziej atakowana jest przez tzw. „bazar” i ajatollahów, którzy u
schyłku dekady przeprowadzą rewolucję, czyniąc z Iranu teokrację. Wybitne kino
perskie odrodzi się dopiero po kilkudziesięciu latach, o Kiarostamim, Majidim
przeczytamy szerzej pewnie dopiero w tomie czwartym. Jeszcze afrykańskie filmy
postkolonialne, fabuły kanadyjskie – pokonujące prymat dokumentu, początki
filmografii Cronenberga, Grecy, Rumuni, spektrum kina indyjskiego. Książka z
gatunku obowiązkowych.
Ciekawe czy w tomie czwartym autorzy spróbują przekonać
czytelników, że „Avatar” Jamesa Camerona to coś więcej niż tylko nadmuchana
technologią, lecz płytka w sumie opowiastka. Ta czwarta część powinna być
najbardziej nowatorska, komputerowa i odkrywcza. Wkroczymy przecież do epoki
filmów z „matrixa”, ekranizacji mrocznych komiksów Millera i skądinąd
świetnego, powracającego do epickich korzeni (przynajmniej w części pierwszej)
„Hobbita” Petera Jacksona. I seriali, które stają się kinem.
Paweł Chmielewski
(recenzja - magazyn "Projektor" 2/2016)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz