W amerykańskich serialach familijnych, kinie obyczajowym,
nawet horrorach (tuż przed nadejściem złego) rytuałem jest wspólne czytanie
książki przez rodziców i dzieci. Każdy z byłych prezydentów USA funduje
bibliotekę swego imienia – zrobili to nawet nielubiany Richard Nixon i fikcyjny
Frank Underwood (jeszcze jako kongresman).
Polscy politycy podobno boją się fotografować na tle
księgozbiorów, żeby nie stracić wyborców. W zbiorze wywiadów – z tłumaczami,
pisarzami, dziennikarzami, bibliotekarzami – zatytułowanym „Szwecja czyta.
Polska czyta” jest wiele ekwilibrystycznych porównań, ale najbardziej obrazowe
przywołuje dwie postaci literackie – komisarza Kurta Wallandera z powieści
Henninga Mankella, który ma w domu dużą bibliotekę i często pojawia się z
książką. W zestawieniu z nim prokurator Szacki z cyklu Zygmunta Miłoszewskiego
to „ćwierćinteligent”, czytający tylko akta spraw.
Część publikacji dotycząca Polski przygnębia – ponury,
bury obraz świata, zdominowanego przez samorządowców, męczących się nad
problemami bibliotek, książek i kultury. Nieprzemakalnych, którzy nie za bardzo
rozumieją, że społeczeństwo oczytane, to społeczeństwo innowacyjne, kreatywne i
bogate. Jak zły sen rozmówcy przywołują projekt ustawy „o stałych i
regulowanych cenach”, popieranej przez Polską Izbę Książki – która „przetestowana”
chociażby w Norwegii, wywindowała ceny w kosmos i zniszczyła wielu małych
wydawców.
Gdy nawet mamy urzędników rozsądnych i pomysły
ciekawe, to – tu sięgnę do zbiorowego doświadczenia kilku moich znajomych –
nagle słyszymy z ust osoby kierującej placówką kultury, deklarację, iż książek
nie trzeba recenzować, nie trzeba ich czytać, ergo literatura jest zbędna. Tak
automatyczne i samoistne wykluczenie z kręgu cywilizacji śródziemnomorskiej (bo
czymże jest negacja książki?), powinno sprawić, że kamień płakałby krwią na
kieleckim bruku. Lecz wszystko jest przecież, tylko – jak pisał poeta – kwestią
smaku.
Model szwedzki – który uczynił z literatury i praw do
jej ekranizacji, jedną z najważniejszych dziedzin skandynawskiej gospodarki
oraz kulturowy fenomen, opiera się na całkiem innych zasadach. Zacznijmy od
ekonomii – „karuzeli i huśtawki” – tytuły bestsellerowe pozwalają na
finansowanie publikacji ambitnych. VAT na książki został obniżony Czytelnictwo
w Szwecji było zawsze egalitarne i demokratyczne, bardzo powszechne w kręgach
robotniczych, od kilku wieków wspierane przez kościół protestancki. Każda gmina
ma ustawowy obowiązek utrzymywać bibliotekę z działem dziecięcym. W większości
dzienników i tygodników minimum dwie strony muszą być przeznaczone na recenzje.
Na spotkania z pisarzami (biletowane) przychodzą tłumy. Wreszcie zawód
redaktora wydawniczego jest prestiżowy i cieszy się ogromnym szacunkiem.
Literatura kraju Strindberga i Lagerkvista jest w
Polsce bardzo popularna. W drugą stronę to nie działa. Stefan Ingvarsson
(tłumacz) podsumowuje: Polska ma dobrych poetów, doskonałe książki
ambitne i fantastykę oraz reportaż, ale nie ma tradycji pracy nad fabułą. W
Polsce właściwie nigdy nie zaistniała powieść środka. Czasem tylko rozmówcy
ze Sztokholmu czy Malmö upatrują problemu skandynawskiej literatury w jej
sukcesie i dominacji kryminału oraz demokratycznej zasadzie, że można w
dyskursie zignorować np. Homera.
Paweł Chmielewski
(recenzja - "Projektor" 1/2016)
"Szwecja czyta. Polska czyta", s. 317, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz