środa, 25 maja 2016

Noworodek ("Komiks i my")


Zacznijmy od tego, że operator pocztowy pobił jeden z rekordów świata (albo przynajmniej Polski). Z Poznania, przez Jelenią Górę i Tarnobrzeg, po pięciu miesiącach dotarły do redakcji dwudzieste „Zeszyty Komiksowe”, a kilka dni później otrzymałem pierwszy numer nowego magazynu „Komiks i my”. 
To bardzo ciekawe, wręcz genialne, bo mam oto dwie strony komiksowego medalu. Demokracja i wolność słowa są jednak super, jeśli nawet cokolwiek, ktokolwiek i gdziekolwiek wmawiano by czytelnikom pogląd przeciwny. „Zeszytami Komiksowymi” zajmę się trochę później i w innym miejscu. Najpierw noworodek czyli „Komiks i my”.
Magazyn pięknie wydany, przede wszystkim czysty, przemyślany projekt graficzny. Pięciu autorów. To może niewielu jak na magazyn 64-stronicowy, ale zakładam, że tak wyglądają tylko początki i stopniowo, zarówno rysowników jak i publicystów będzie przybywać. Może tylko troszeczkę zabrakło mi artykułu albo chociaż przywołania Macieja Parowskiego, bo przecież tytuł magazynu odwołuje się do jego słynnego eseju z lat 80. Autorem recenzji jest Sławomir Zajączkowski (zarazem redaktor naczelny „Komiksu i nas” – tak chyba powinniśmy odmieniać tytuł periodyku), który w dwóch tekstach: „Komiks frankofoński w służbie Mahometa” i „V jak Vendetta” pokazuje inną, cokolwiek ciemną stronę opowieści graficznych. Można z autorem się nie zgadzać, ale nie można mu odmówić pasji polemicznej – czasem być może zbyt ostrej. Za ciekawszy uznaję tekst o komiksie Alana Moore’a, który proponuje odczytanie albumu jako nihilistycznego manifestu. Nawet nazwałbym, że trochę w duchu turgieniewowskich "Ojców i dzieci". Lubię takie konfrontacje - z jednej strony recenzja, z drugiej strony chociażby filmowa adaptacja. Domykający numer "blogger" Krzysztofa Wyrzykowskiego - wyjaśniający fenomen Thorgala i jego znaczenie dla całego pokolenia rysowników - mieści się w konwencji luźnych wpisów, choć oczywiście nie ma tego ciężaru gatunkowego wcześniejszej publicystyki.
Komiksy – Grzegorz Weigt kompletnie do mnie nie przemówił. Być może miałem problem (klasyczne zmęczenie materiału) przy lekturze ze względu na powód dość prozaiczny – krój czcionki, który jest najzwyczajniej nieczytelny. Podobały mi się króciutkie „stefanki” (nie mylić z imieninami Żeromskiego) czyli „Przygody Stefana” Mieczysława Skalimowskiego. Potem już było coraz lepiej. „Idioci” Krzysztofa Wyrzykowskiego – inteligentna parafraza „Czarnoksiężnika z krainy Oz”, z zakończeniem zrozumiałym tylko w kontekście ekranizacji książki. Metafizyczne sf Piotra Promińskiego „Stacja kontroli dusz” to już ekstraklasa, przede wszystkim graficzna (wycyzelowana czerń i biel), zaś warstwa językowo-scenariuszowa komiksu wymaga niezłej znajomości zagadnień teologicznych. Ale to dobrze. W końcu komiks powinien również zachęcać do myślenia w różnych kategoriach.
I czekam na drugi numer.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz