Paweł Chmielewski
("Projektor" - 4/2017)
Nasz bohater, już od początku swojej kariery najpierw
dziennikarskiej, a potem pisarskiej miał trzy cechy, które zapewniały mu pracę
w najpoczytniejszych magazynach: dostarczał artykuły na zadany temat, w
wymaganym czasie i o ustalonej objętości. Jego los, to zarazem historia
błyskotliwej kariery, literackich wyżyn oraz niezawinionego upadku i
zapomnienia. Polityki, która zniszczyła sztukę.
Oto Kornel Makuszyński, przywołany w błyskotliwej
biografii Mariusza Urbanka, autora m.in. książek „Zły Tyrmand”, „Kisiel”,
„Wylękniony bluźnierca” (o Julianie Tuwimie), „Miłość, wódka, polityka” (o
Władysławie Broniewskim. Stworzona ze wspomnień, artykułów, komentarzy,
pamiętników, dokumentów, o wartkiej narracji, pokazuje obraz wiecznego
optymisty, postaci utkanej z przeciwieństw. Twórca „Szaleństw panny Ewy”, nie
lubił za bardzo dzieci (sic!), wykreował wspaniałe i przepiękne portrety
kobiet, a był mizoginem (cytowane fragmenty felietonów przerażają), pisał dla
endeckiej prasy, ale był przyjacielem skamandrytów. O charakterze
Makuszyńskiego świadczy ciekawy obrazek warszawski – tuż po odzyskaniu
niepodległości w jedynej czynnej kawiarni, przy sąsiednich stolikach siedzieli
przyszli twórcy grupy Skamander, zaś z drugiej strony pisarze o ciągotach
wyraźnie narodowych. Nie przysiadano się, nie rozmawiano. Atmosfera cokolwiek
ciężka. I wtedy wkracza „Kornelek” (jak wielu go nazywało), rzuca ploteczkę,
chodzi od stolika do stolika, jednoczy, godzi, wszyscy go kochają.
Mówimy Koziołek Matołek, myślimy Makuszyński, mówimy
Makuszyński, myślimy Koziołek Matołek. To skojarzenie czytelne nawet dla
zagubionych w literackim świecie. Autor „Szatana z siódmej klasy” był już
literacką gwiazdą – najlepiej chyba zarabiającym pisarzem i dziennikarzem
dwudziestolecia, uwielbiał pomagać i pożyczał pieniądze, nigdy nie prosząc o
zwrot długu – gdy przyszedł do niego rysownik Marian Walentynowicz. Historyjki
obrazkowe (trochę inaczej konstruowane, bez dymków, lecz z podpisami) były już
w Polsce popularne. Niestety, dominowały tłumaczenia, z kiepskim rysunkiem
(marnie adaptowanym) i fatalnymi dialogami. Makuszyński się krzywił, owszem
pisał dla dzieci, ale był też uznanym recenzentem teatralnym, którego podstawową
cechą było omówienie, pochwalenie, rzadko (jak w przypadku Słonimskiego lub
Boya) ostra krytyka, nawet dzieł grafomańskich. Ale komiks? Ostatecznie
bohaterem uczynił koziołka. Tylko skąd ten Pacanów? Znów anegdota – siedząc w
kawiarni zauważyli bardzo zmarniałego bywalca, pogrążonego w smutku. Na
pytanie, dlaczego tak smętnie się upija, miał odpowiedzieć, że pochodzi z
Pacanowa, o którym nikt nigdy nie słyszał. Makuszyński obiecał, ze rozsławi
świętokrzyskie miasteczko na cały świat.
Komiks o Koziołku Matołku sprzedawał się w
dziesiątkach tysięcy egzemplarzy, a krytycy (zwłaszcza spod znaku księdza
Pirożyńskiego, twórcy przezabawnego i kuriozalnego spisu „ksiąg zakazanych”)
zarzucali autorom, że to nie jest opowieść dla dzieci, bo pochwala czary, pijaństwo,
pornografię. Ten rozdział biografii pióra Mariusza Urbanka, to jeśli można użyć
takiego określenia, najczystszej wody kabaret.
Kornel Makuszyński wyrósł z biedy, kilka razy był
przerzucany z gimnazjum do gimnazjum (m.in. za humorystyczne wierszyki o katechecie),
pojedynkował się z kolegami o względy dziewcząt, pisał wiersze miłosne za bułki
z kiełbasą. Talentem, ale przede wszystkim olbrzymią pracą zdobył uznanie.
Jeśli myślimy o prekursorze polskiej literatury dziecięcej i popularnej, to
obok Dołęgi-Mostowicza będzie nim właśnie Makuszyński.
Na tle tych przezabawnych, mądrych wspomnień, ciętych
opinii np. o Zakopanem, które w jego publicystyce przypomina skrzyżowanie
Disneylandu z hipermarketem, boleśnie wybrzmiewa schyłek życia pisarza, po 1945
roku. Przez „jedynie słuszną krytykę” zaliczony do „pisarzy burżuazyjnych”. Nie
staje się jednak, co pewnie przyszłoby mu z łatwością, apologetą ojczyzny
proletariatu. Czasopisma przestają zamawiać artykuły, książki stopniowo
wycofywane są z bibliotek. Jak okrutny żart brzmi opowieść z połowy lat 50.,
gdy miłośnicy jego talentu musieli trzecią część pensji wydać, na pokątnie
sprzedawane, broszurowe wydania przedwojenne. Polityka bezwzględnie zgasiła
słońce wiecznemu optymiście i genialnemu pisarzowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz