...i przemijanie. Gdyby nie esej Stanisława Lema to byłby
dobry, odkrywczy tytuł. Stoimy wobec poezji lapidarnej, niejednoznacznej, nie
mówiącej wprost, pokazującej zjawiska, mechanizmy, naturę pojęć istotnych.
Używającej nikłego śladu, metafory – widocznej, lecz niewidzialnej bez
poetyckiego mikroskopu.
„Czytnik linii
papilarnych”, najnowszy tom Ewy Lipskiej kreuje kosmos – między optyką
Wielkiego Wybuchu, a punktem widzenia mrówki. To jeden, samotny człowiek i
miliardowa osobowość komputerowej sieci. Kosmos, który z jednej strony jest
malutki jak bit i rozległy jak jego tera-wielokrotność. Kosmos, w którym każdy
z czytelników jest uprawniony do własnej interpretacji poetyckich obrazów.
Inaczej młoda dziewczyna, przed którą bieży baranek i lata nad nią
motylek, inaczej mężczyzna stojący u progu „smugi cienia”, wreszcie starzec
spisujący w grubym zeszycie rachunek z życia dla przyszłych pokoleń.
To świat odwiecznych
pojęć: miłości, strachu, samotności, zdrady, z powracającym motywem
istnienia/nieistnienia między namiętnością a cierpieniem. To zestaw starych jak
ludzkość filozoficznych pytań bez odpowiedzi: Zagadka/ nie kończyła się/ na
pełni Księżyca./ (...) Świat/ na którym żyliśmy/ nazywał się Rebus/ i gwizdał
na nasze pytania.// („Rebus”). O co pytamy wiersz? O co on nas pyta?
Kolejność utraconych uczuć, tęsknota, nostalgiczne
przemijanie. Nie mamy kompetencji poznawczych, umiejętności, nie starcza nam
czasu biologicznego. Nie tylko w „Czytniku...”, lecz w wielu wcześniejszych
tomach Ewy Lipskiej, to czas upływający, podszyty świadomością śmierci.
Świadomością wciąż okłamywaną: W klinice tłumu/ czujemy się bezpieczniej./
Niewinne błahostki wspomnień./ Ostrygi. Wino. Śmiech.// Na szczęście/ jest
coraz głośniej. („Bankiet”).
To ledwie jedna z płaszczyzn rozmowy z wierszami
autorki „Pogłosu”. „Czytnik linii papilarnych” to również atlas świata mediów
społecznościowych, gdzie Lubi nas Coca-Cola/ Ronaldo i Papież. (tytułowy
utwór). Mogliby to być oczywiście John Nash, Hilary Koprowski czy Francis Crick
– cóż z tego, że twórca współczesnej ekonomii, wynalazca szczepionki na polio i
odkrywca struktury DNA już nie żyją. To bez znaczenia. Ich „lajkowa”
atrakcyjność, w dobie globalnej sieci, jest po prostu znacznie niższa.
Czy to wszechwładne oko, „boski Internet”, to pomysł
naszych czasów? Maszyny wiedzą dziś o nas więcej niż my sami. Podczas, gdy
ludzka pamięć jest ułomna, komputer nigdy nie zapomina. Najgłupsze zdjęcie,
idiotyczny wpis pozostają na zawsze. Powróćmy jednak do pytania czy to
pragnienie by wiedzieć o nas wszystko jest cechą współczesności? Gdy Wilhelm Zdobywca
nakazał spisać „Domesday Book”, w której znalazła się nota o majątku każdego z
angielskich obywateli, ilości drzew, krów i bagien na jego posiadłości, władca
dysponował potężną wiedzą, na miarę średniowiecznego Gatesa lub Zuckerberga.
W dawniejszych czasach wymazywanie postaci z
ludzkiej pamięci, wyrzucanie poza nawias czasu było stosunkowo proste. W
starożytności nakazywano skuć imię „zapomnianego” z posągów i wyskrobać z
papirusów. Dziś miliony kopii z kopii na serwerach, prywatnych dyskach, pamięci
smartfonów, ominą nakaz nawet najokrutniejszego z dyktatorów.
Odczuwam, że mimo tego „Czytnik...” został przez Ewę
Lipską pozbawiony tego bezpośredniego katastrofizmu, który charakteryzował
chociażby utwór „Naciśnij Enter” z tomu „Sklepy zoologiczne”. Zautomatyzowany
proces śmierci. Jak w eseju astrofizyka Stephena Hawkinga, który procesy
życiowe przyrównał do pracy komputera, a ostateczny koniec do awarii procesora.
Sceptycyzm wobec możliwości poznawczych maszyny,
abstrakcyjnego myślenia zwojów elektronicznych, budowania i rozumienia metafor
przez komputery (unaoczniony np. w „Plamie” z „Pomarańczy Newtona”) przesuwa
się w stronę internetowego Wielkiego Brata. Już mniejszą nieufność budzą
maszyny, a przerażać zaczyna bezosobowa machina internetowej społeczności.
Bo kto nam zagwarantuje, że piękne wpisy na
internetowych forach o miłości, żałosne o zdradach, samotności i chorobach, to
nie produkt sprytnego komputerowego programu?
Ludzie maszynowieją, cyfrowieją nawet, zaś komputery,
a przede wszystkim programy przechodzą proces uczłowieczania. Pewnie James
Cameron stwierdziłby, że Dzień Sądu nadejdzie. To nieuniknione. I tylko
kwestia czasu. Tak jak „bunt młodych”. Również obecny w „Czytniku...”. Lecz to
już zupełnie inna historia...
Paweł Chmielewski
Ewa Lipska, „Czytnik linii papilarnych”, s. 52,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz