Krytyka filmowa od lat głosi i przekonująco udowadnia
twierdzenie, że polskie kino jest bardzo słabe w tzw. „produkcjach
gatunkowych”, a filmy grozy specjalnie mu nie wychodzą. My Polacy oglądać
„horrory lubim”, ale tworzyć je to już niekoniecznie. Podobną tezę można
wysunąć w odniesieniu do literatury.
Próby przeniesienia na grunt
polski romantycznej powieści gotyckiej nie przyniosły utworów znaczniejszych,
choć w tym nurcie znalazły się nawet wczesne dzieła Zygmunta Krasińskiego. W
20-leciu międzywojennym najwybitniejszym bodaj przedstawicielem polskiej
powieści grozy stał się Stefan Grabiński. I tak naprawdę nikt poza nim. Nawet
próby Gombrowicza – „Opętani” drukowani w odcinkach, to literacka porażka.
Po wojnie nurt grozy próbuje
odrodzić się w kinie, filmowcy sięgają po XIX-wieczne nowele, powstaje kilka
filmów średnich i ani jeden wybitny. Elementy horroru pojawiają się w książkach
nurtu fantasy i SF. Nie straszą jednak, ale raczej zabawiają się z konwencją.
Wampir Regis u Sapkowskiego wprowadza żywioł satyry, w „Zanim noc” Dukaja jest
tak metafizyczne, że przestaje straszyć, wiedźmy i upiory Pilipiuka to czysta
komedia. Nie potrafią polscy pisarze straszyć. I nie bardzo się za to biorą.
Jednym z nielicznych wyjątków jest „Bestia”, debiutancki utwór Marka Świerczka,
socjologa i dziennikarza z Bielska-Białej.
Za tło historyczne posłużyły
wydarzenia z 1864 r. na Litwie, gdy powstanie styczniowe dogorywało, a z
carskim wojskiem walczyły już tylko pojedyncze oddziały. Hrabia Julian
Basowski, polski kapitan na rosyjskiej służbie, zostaje wysłany by wyjaśnić
tajemnicę okrutnych morderstw, których ofiarą padają stojący na warcie
żołnierze. Ktoś lub coś odgryza im głowy, wypruwa serca i wątroby. Autor,
zgodnie z naturą współczesnego horroru obdarza swojego bohatera zdolnościami
„wnikania” w umysł mordercy. Ten chwyt dobrze znamy chociażby ze znakomitego
serialu amerykańskiego „Millenium”.
Poza samą sensacyjną intrygą
– dość czytelną, bo oto wilkołakiem mordercą okazuje się piękna dziedziczka
Wyłkowyska, którą Basowski poślubia – najistotniejsze są w powieści „gry z
tekstem”, tak charakterystyczne dla współczesnej prozy. W trakcie śledztwa kapitan
trafia do dworu Rudeckich, gdzie straszy duch dawnego właściciela Dominika, a
panna Salomea Brynicka opiekuje rannym powstańcem – księciem Odrowążem.
Historia wprost z „Wiernej rzeki” Żeromskiego. Tylko, że tutaj Odrowąż jest
tylko żałosnym megalomanem, Salomea zamyka dwór przed rannymi carskimi
oficerami i to Rosjanie wzywają na pomoc matkę księcia. Kilka razy zresztą
powtarzają bohaterowie, że z tej historii powstanie kiedyś legenda.
W trakcie jednego z patroli
zabijają przewożącego broń powstańca, a gdy dokładnie jak w „Rozdziobią nas
kruki, wrony” Żeromskiego chłop zaczyna okradać jego zwłoki, odpędzają go i
pouczają czytelnika, że kmiotek teraz wie tylko jedno: obdzierać należy tak,
żeby nikt nie widział, bo wtedy w mordę biją. Rozważania o zdradzie w
kontekście służby Polaków w wojsku carskim przywołują „Echa leśne”. Idąc dalej:
okrutny dowódca oddziału nosi nazwisko Meigel, pod którym występował donosiciel
w „Mistrzu i Małgorzacie” zaś ukazanie klęski powstania z rosyjskiego punktu
widzenia i okrutnych pacyfikacji polskich wsi, to odniesienie do „Przekazanej
sztafety” i „Igły wojewody” Stanisława Rembeka. Wreszcie oficerowie walczą,
śledzą, piją, ale przede wszystkim toczą intelektualne dysputy i cytują poezję
Puszkina, Goethego, Byrona. Intertekstualne gry z bestią w tle są ciekawą
propozycją na lekturę w bezsenne noce.
Paweł Chmielewski
(recenzja - miesięcznik "Teraz" nr 75)
Marek Świerczek, "Bestia",
s. 317, Wydawnictwo „Otwarte”, Kraków 2008.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz