Co zrobić ma pisarz, niegdyś uwielbiany przez tysiące
czytelników, a dziś zapomniany? Jego dzieła leżą tylko na straganach z „tanią
książką”. Krótki życiorys usunięto z nowego wydania encyklopedii. Bohater
najnowszej powieści Janusza Andermana „To wszystko” – Marek Torm – niegdyś
błyskotliwy debiutant, autor jedenastu powieści przestał istnieć.
Co może zrobić pisarz? Siedzi samotnie w ratuszowej
wieży, pije od czterech dni wódkę, przyciska włącznik kamery video i rozpoczyna
spowiedź – Przyjechałem do tego miasta (...) by się tu zastrzelić. Chcecie
wiedzieć, dlaczego postanowiłem to zrobić? Zaraz wam to wyjaśnię... To
zdanie kończy powieść i prawie ta sama fraza ją zaczyna. Poprzez ciąg
retrospekcji, rozważań, niekończących się monologów poznajemy historię nie
tylko narratora, ale coś co nazwać można zbiorowym „modus operandi” większości
polskich literatów od początku lat 70. do chwili obecnej.
Torm jest pisarzem zdolnym, już na studiach wydał dwie
książki, potem co kilkanaście miesięcy publikował nową powieść. Był autorem
dość trudnym w odbiorze, nie angażującym się w tematy polityczne, w stanie
wojennym wstawił parę zdań o czołgach i puścił historię w drugim obiegu. Potem
wyciął te sceny i został wydany oficjalnie. Krytyka go omawiała, opozycja
szanowała za niezależność, studentki pisały listy. Torm popełnił statystyczną
liczbę świństw. Ani mniej, ani więcej w stosunku do kolegów po piórze. W
każdym razie jest figurą sympatyczniejszą, choć znacznie bardziej ciapowatą,
niż literacki hochsztapler z poprzedniej powieści Andermana „Cały czas”.
Aż przyszedł rok 1989 i nie byłem w stanie pisać
współczesnej prozy. Migotliwa teraźniejszość wymyka mi się spod pióra. (...)
Życie utraciło stałą wartość i było teraz płynne jak język młodzieżowy; modne
słowa i zwroty szybko wypadają z obiegu, a nienadążanie za zmianami sprawia, że
przestajemy być rozumiani lub stajemy się śmieszni. Torm postanawia się
zabić, w nadziei, że nagranie samobójstwa stanie się przebojem internetu,
następnie telewizji, jego fotografie i drobne zapiski będą rozchwytywane,
książki zostaną wznowione, trafi do szkolnych lektur. Po prostu stanie się
bogiem i klasykiem współczesnej literatury.
W swojej spowiedzi, snach o przyszłej chwale zaczyna
przypominać pisarza z „Małej apokalipsy” Konwickiego idącego spalić się na
stopniach Pałacu Kultury. Tam wszystko też było groteskowe, lecz gest
humanistyczny. Czasy się zmieniły. Bohater „To wszystko” jest uosobieniem kompleksów,
rozczarowań dużej grupy polskich inteligentów XXI w. Narzekania na telewizję,
polityków, młodą prozę, dziennikarzy, kapitalizm, klerykalizm, narodowców i do
tego ta tęsknota za PRL-em, gdzie wprawdzie nie było najlepiej, ale na pewno
etyczniej. Ten właśnie żałosno-nostalgiczny ton jest największym walorem
powieści. Z drobniutkich wspomnień, odprysków dawnej sławy, minionych romansów
i marzeń o nadchodzącej boskości buduje narrator, jak napisałaby Susan Sontag
swój własny „zestaw do śmierci”.
Paweł Chmielewski
(recenzja - miesięcznik "Teraz" nr 62)
Janusz Anderman, "To wszystko", s. 313,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz