Paweł
Chmielewski
("Projektor" - 5/2018)
Można
włączyć płytę „In-A-Gadda-Da-Vida”
Iron Butterfly i zagiąć pierwszą kartkę. W tym „rajskim
ogrodzie” ośmiuset pięćdziesięciu stron Edwarda St Aubyna
równie dobrze sprawdziła by się Aurora. Anielski głos norweskiej
piosenkarki, dwuznaczność i mrok jej tekstów, to ilustracja –
prawie doskonała – losów Patricka Melrose’a. Coś jednak wciąż
jest nie tak. Jaki jest powód mister Melrose?
W
tym wytrawnym koktajlu muzyczno-literackich, przywołując jeszcze
raz Aurorę Asknes, posłuchajmy "Nature Boy", ten
wspaniały tekst Edena Ahbeza - wykonany później m.in. przez
Franka Sinatrę, Davida Bowie, Nicka Cave'a - to byłaby doskonała
ilustraxja życia młodego artstokraty. W
wyrafinowanym świecie angielskiej upper classes kluczem do wielu
drzwi zamkniętych i jedynym do nich pasującym jest klasyka. Z
rozpisanym jak partytura – na pięć części – „Patrickiem
Melrosem” Aubyna, w tajemniczą koincydencję wchodzi muzyczny
pięcioksiąg „Symfonii fantastycznej” Hectora Berlioza. Powieści
brytyjskiego dziennikarza i laureata Prix Femina Étranger w dość
niesamowity sposób korespondują z dziełem francuskiego
kompozytora, w „Marzeniach, namiętnościach”, „Balu”,
„Scenie na wsi”, „Marszu na stracenie”, „Sabacie czarownic”
odbija się, jak w lustrze, życie dziedzica arystokratycznej
rodziny, od narodzin do symbolicznego „wejścia w smugę cienia”.
Pięcioksiąg
„Patrick Melrose” – szerszemu odbiorcy znany dzięki serialowi
(znakomitemu nota bene) z Benedictem
Cumberbatchem
w roli głównej – jest przykładem prozy wysmakowanej, a znajomość
telewizyjnej wersji pozwoli nam zaledwie na zwrócenie uwagi na
różnice w zabiegach narracyjnych, wynikające z odmienności
każdego z medium. Jedna istotna uwaga – to książka dla
wielbicieli literatury angielskiej i jej specyficznego klimatu –
„Patrick Melrose” jest – tak w olbrzymim skrócie można go
scharakteryzować – skrzyżowaniem Jane Austen (zwłaszcza pysznych
opisów salonowego kodeksu) z Jonathanem Swiftem (nie tym z okresu
„Podróży Guliwera”, tylko wcześniejszych pamfletów
satyrycznych). Ten trop podrzucam w kontekście, bardzo sensualnych,
opisów podróży Patrica w głąb nowojorskiego piekła, w
poszukiwaniu narkotyków i kolejnych „odlotów”. Z kulminacyjnych
video-palstycznym opisem heroinowej maligny, rozpisanej na
polifoniczny monolog, gdy Melrose staje się wieloma postaciami z
telewizyjnego show, reklam, seriali i religijnych programów. W tych
opisach i podróżach do skraju cienia, mamy – rzecz oczywista –
odbłyski dzieł i Bukowskiego, i guru alkoholowej (a zarazem
narkotycznej) prozy – Malcolma Lowry’ego.
Patrick
Melrose, niosący w kieszeni płaszcza „Mit Syzyfa” Alberta
Camusa, z zaznaczonym pytaniem Czy
ktokolwiek jest w stanie znaleźć jakikolwiek dobry powód, żeby
się nie zabić?
jest znaną nam z literatury XIX-wiecznej figurą dekadenta. Zmęczony
światem, zdystansowany, tragiczny i złośliwy – jak postać z
Oscara Wilde’a. U Aubyna jest śmiech, lecz jest przede wszystkim
okrucieństwo. Dom rodziny Patricka we Francji, salon w posiadłości,
gdzie rozpisany zostaje wielki bal, czy nawet kościół, w którym
rozgrywa się pogrzebowa ceremonia księgi piątej, są jak błękitny
aksamit w tytule filmu Davida Lyncha – pod piękną skórą
skrywają pogardę dla słabych, okrucieństwo wobec dzieci,
szaleńczą i pełną upokorzeń walkę kobiet (zwłaszcza z warstw
niższych o względy arystokratycznego/ bogatego męża), wreszcie
podnoszenie tej „klasowej charyzmy” (ocierającej się o
socjopatię) do rangi uświęconego rytuału. W relacji z
wyrafinowanej w swym okrucieństwie gry – chociażby księżnej
Małgorzaty Windsor z francuskim ambasadorem – autor zaczyna
dorównywać drapieżności Williama Thackeraya. Aubyn, rozpisując
rolę Patricka na pięć części, formatuje i kondensuje opowieść
do obrazu jednego dnia z życia (wyjątkiem jest czwarta odsłona
„Mleko matki”), wciąż krąży wokół fundamentalnego i
filozoficznego pytania o naturę człowieka i ostateczny jego kres.
Historia
nieustannej walki o utrzymanie się na szczycie, właściwym miejscu
w hierarchii bogatych lub zdewaluowanych snobów i nudziarzy,
potrafiących godzinami rozprawiać o polowaniu czy kolekcji broni,
nie pozwala nam zapomnieć o lynchowskim klimacie. Jego emanacja –
David Melrose (ojciec Patricka) – strzelający dla zabawy do
przyjaciela pokąsanego przez wściekłego psa w Indiach, gwałcący
żonę i w jednej z najbardziej perwersyjnych scen, rozkazujący jej
zjadać, na czworakach, figi z tarasu, pedofil wykorzystujący
własnego syna i prawdopodobnie inne dzieci przybywające do
posiadłości. Ten emanujący okrutnym czarem i podziwiany z
przestrachem, przez wszystkich z towarzystwa, David, staje się
widmem. Bo „Patrick Melrose” to w gruncie rzeczy opowieść o
skrzywdzonym i poniżonym dziecku, które stara się, aby kiedyś nie
stać się kopią własnego ojca.
Jest
też „Patrick Melros” kopalnią wspaniałych, po angielsku
ostrych – jak brzytwa – cytatów. Wyglądał
ch…owo, ale przecież każdy wie, że kobiety, oprócz dużych
pieniędzy, najbardziej cenią sobie łagodność i poczucie humoru
lub
Obsesja
napędza depresję, trzecie prawo psychodynamiki. (…) Ludzie
nienawidzą tych, których skrzywdzili. I gardzą ofiarami
nieszczęścia, czy
Uroda
nie jest wieczna, na religię nie czuła się jeszcze gotowa.
Pieniądze były dobrym kompromisem. Gdzieś w pół drogi między
kosmetyką a wiecznością –
to zaledwie kilka z nich.
Pozostając
przy skojarzeniach kulinarnych – danie wyborne, z deserem i
aperitifem w doskonałym stylu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz