czwartek, 8 lutego 2018

Skradzione światło (Mariusz Urbanek "Makuszyński")

Paweł Chmielewski
("Projektor" - 4/2017)
Nasz bohater, już od początku swojej kariery najpierw dziennikarskiej, a potem pisarskiej miał trzy cechy, które zapewniały mu pracę w najpoczytniejszych magazynach: dostarczał artykuły na zadany temat, w wymaganym czasie i o ustalonej objętości. Jego los, to zarazem historia błyskotliwej kariery, literackich wyżyn oraz niezawinionego upadku i zapomnienia. Polityki, która zniszczyła sztukę.

Oto Kornel Makuszyński, przywołany w błyskotliwej biografii Mariusza Urbanka, autora m.in. książek „Zły Tyrmand”, „Kisiel”, „Wylękniony bluźnierca” (o Julianie Tuwimie), „Miłość, wódka, polityka” (o Władysławie Broniewskim. Stworzona ze wspomnień, artykułów, komentarzy, pamiętników, dokumentów, o wartkiej narracji, pokazuje obraz wiecznego optymisty, postaci utkanej z przeciwieństw. Twórca „Szaleństw panny Ewy”, nie lubił za bardzo dzieci (sic!), wykreował wspaniałe i przepiękne portrety kobiet, a był mizoginem (cytowane fragmenty felietonów przerażają), pisał dla endeckiej prasy, ale był przyjacielem skamandrytów. O charakterze Makuszyńskiego świadczy ciekawy obrazek warszawski – tuż po odzyskaniu niepodległości w jedynej czynnej kawiarni, przy sąsiednich stolikach siedzieli przyszli twórcy grupy Skamander, zaś z drugiej strony pisarze o ciągotach wyraźnie narodowych. Nie przysiadano się, nie rozmawiano. Atmosfera cokolwiek ciężka. I wtedy wkracza „Kornelek” (jak wielu go nazywało), rzuca ploteczkę, chodzi od stolika do stolika, jednoczy, godzi, wszyscy go kochają.

Mówimy Koziołek Matołek, myślimy Makuszyński, mówimy Makuszyński, myślimy Koziołek Matołek. To skojarzenie czytelne nawet dla zagubionych w literackim świecie. Autor „Szatana z siódmej klasy” był już literacką gwiazdą – najlepiej chyba zarabiającym pisarzem i dziennikarzem dwudziestolecia, uwielbiał pomagać i pożyczał pieniądze, nigdy nie prosząc o zwrot długu – gdy przyszedł do niego rysownik Marian Walentynowicz. Historyjki obrazkowe (trochę inaczej konstruowane, bez dymków, lecz z podpisami) były już w Polsce popularne. Niestety, dominowały tłumaczenia, z kiepskim rysunkiem (marnie adaptowanym) i fatalnymi dialogami. Makuszyński się krzywił, owszem pisał dla dzieci, ale był też uznanym recenzentem teatralnym, którego podstawową cechą było omówienie, pochwalenie, rzadko (jak w przypadku Słonimskiego lub Boya) ostra krytyka, nawet dzieł grafomańskich. Ale komiks? Ostatecznie bohaterem uczynił koziołka. Tylko skąd ten Pacanów? Znów anegdota – siedząc w kawiarni zauważyli bardzo zmarniałego bywalca, pogrążonego w smutku. Na pytanie, dlaczego tak smętnie się upija, miał odpowiedzieć, że pochodzi z Pacanowa, o którym nikt nigdy nie słyszał. Makuszyński obiecał, ze rozsławi świętokrzyskie miasteczko na cały świat.

Komiks o Koziołku Matołku sprzedawał się w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy, a krytycy (zwłaszcza spod znaku księdza Pirożyńskiego, twórcy przezabawnego i kuriozalnego spisu „ksiąg zakazanych”) zarzucali autorom, że to nie jest opowieść dla dzieci, bo pochwala czary, pijaństwo, pornografię. Ten rozdział biografii pióra Mariusza Urbanka, to jeśli można użyć takiego określenia, najczystszej wody kabaret.

Kornel Makuszyński wyrósł z biedy, kilka razy był przerzucany z gimnazjum do gimnazjum (m.in. za humorystyczne wierszyki o katechecie), pojedynkował się z kolegami o względy dziewcząt, pisał wiersze miłosne za bułki z kiełbasą. Talentem, ale przede wszystkim olbrzymią pracą zdobył uznanie. Jeśli myślimy o prekursorze polskiej literatury dziecięcej i popularnej, to obok Dołęgi-Mostowicza będzie nim właśnie Makuszyński.


Na tle tych przezabawnych, mądrych wspomnień, ciętych opinii np. o Zakopanem, które w jego publicystyce przypomina skrzyżowanie Disneylandu z hipermarketem, boleśnie wybrzmiewa schyłek życia pisarza, po 1945 roku. Przez „jedynie słuszną krytykę” zaliczony do „pisarzy burżuazyjnych”. Nie staje się jednak, co pewnie przyszłoby mu z łatwością, apologetą ojczyzny proletariatu. Czasopisma przestają zamawiać artykuły, książki stopniowo wycofywane są z bibliotek. Jak okrutny żart brzmi opowieść z połowy lat 50., gdy miłośnicy jego talentu musieli trzecią część pensji wydać, na pokątnie sprzedawane, broszurowe wydania przedwojenne. Polityka bezwzględnie zgasiła słońce wiecznemu optymiście i genialnemu pisarzowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz