Paweł Chmielewski
("Projektor" - 1/2017)
Komiks i powieść graficzna (choć podział ten uważam
za sztuczny) jako gatunek – specyficzny, bo obdarzony medium obrazowym – ale ze
wszech miar literacki, zaczyna być postrzegany jako intelektualnie spełniony,
artystycznie doskonały po przyznaniu Nagrody Pulitzera (1992) Artowi
Spiegelmanowi za „Maus”.
Oceniając artystyczną rangę i znaczenie dzieła twórcy
„Real Pulp” trzeba przypomnieć rewolucję schyłku dziewiętnastego stulecia i lat
20. XX w. – narrację Conrada, wieloksiąg pamięci Prousta, sytuację kafkowską,
podróż Jamesa Joyce’a. Zbiorcze polskie wydanie „Mausa” („Mój ojciec krwawi
historą”, „I tu się zaczęły moje kłopoty”) zwraca od razu uwagę z dwóch powodów
– czarno-białego rysunku Spiegelmana, naśladującego obozowe karty i stemple
potajemnie robione przez więźniów oraz tłumaczenie Piotra Bikonta, który
specyficzną angielszczyznę głównego bohatera Władysława Szpigelmana (Vladka
Spiegelmana) wystylizował na przedwojenny język Żydów, dla których polszczyzna
była językiem drugim, po jidysz.
Opowieść, bazując na retrospekcji, poetyckim chwycie
obcym raczej historiom obrazowym, rozgrywa się w dwóch perspektywach czasowych.
Współczesna o tworzeniu komiksu, rozmowach z ojcem, trudnych relacjach Arta z
Władysławem, to doskonały psychologicznie rys „ocalonego” z Holocaustu –
drażniące, czasem żałosne, tragiczne skąpstwo, natręctwa ojca i kompulsywne
obsesje tłumaczą się same – gettem, śmiercią starszego syna, pobytem w
Auschwitz, samobójstwem żony po wojnie. Światem, który stary Żyd wspomina: Życie
zawsze staje po stronie żywych, a wina, w jakimś sensie, obciąża ofiary. Ale to
nie NAJLEPSI przetrwali, ani też nie najlepsi zginęli. To był PRZYPADEK.
Na planie przeszłości to piękna historia przedwojennej
miłości Władysława i Andzi, wojennej gehenny „podludzi”, obozu
koncentracyjnego. Jak we wspomnieniach imiennika – pianisty Władysława
Szpilmana – wciąż powraca przypadek. Tam pozwoliła ocaleć gra na fortepianie,
Spiegelmana ratują umiejętności językowe, gdy uczy obozowego kapo angielskiego,
gdy potrafi zrozumieć esesmana, gdy po „marszu śmierci” jest jedynym więźniem,
który potrafi porozmawiać z francuskim – otrzymującym paczki – jeńcem w Dachau.
Wiele kadrów „Mausa” skrzy się – to nie paradoks –
specyficznym, wisielczym humorem: I jak ty byłeś niemowlę, to ta ręka zawsze
ci skakała do góry, o tak! Do śmiechy mówiliśmy na ciebie heil hitler!
„Maus” – na podobieństwo „Folwarku zwierząt” George’a
Orwella – formalnie nawiązuje do tradycji bajki oświeceniowej, która z kolei
była kontynuacją tradycji Ezopa. Ukryte pod maskami zwierząt nacje – Żydzi –
myszy, Niemcy – koty, Polacy – świnie, Amerykanie – psy, Francuzi – żaby,
Romowie – muchy niosą konotacje znaczeniowe – czy chcemy tego czy też nie –
sklejone z cechami narodowymi. Są to zresztą, niejednokrotnie, cechy narzucone,
zrodzone z rasizmu, wykreowane przez propagandę. Drugą część otwiera cytat z
niemieckiej gazety z połowy lat 30., który tłumaczy artystyczny wybór Spiegelmana:
Myszka Miki jest najbardziej haniebnym ideałem, jaki kiedykolwiek został
wynaleziony… Zdrowy rozsądek podpowiada każdemu myślącemu, dorastającemu i
prawemu młodzieńcowi, że to obrzydliwe, brudne plugastwo, ten największy
nosiciel bakterii w świecie zwierzęcym, nigdy nie może stać się prawdziwym
zwierzęciem – przykładem do naśladowania… Koniec ze zdziczałością narodów za
sprawą Żydów! Precz z Myszką Miki! Noście swastyki!
„Maus” Arta Spiegelmana na równi z arcydziełami
literatury – „Rokiem 1984” George’a Orwella, „Nowym wspaniałym światem” Aldousa
Huxleya, „Opowiadaniami oświęcimskimi” Tadeusza Borowskiego, „Świecami na
wietrze” Grigorija Kanowicza i prozą Szałamowa oraz filmu, na czele z „Idź i
patrz” Elena Klimowa i „Shoah” Claude’a Lanzmanna – może stać się świadectwem
„czasów pogardy”, stałym elementem kanonu kształcenia humanistycznego.
Świat literackiej celebry – zrodzony wbrew wielu
autorom – świat mierzony nagrodami literackimi dzieli się na ten noblowski,
przed i po Dylanie oraz Pulitzery przed i po „Mausie”.