Paweł Chmielewski
("Projektor" 6/2016)
Marek Hłasko w „Pięknych dwudziestoletnich” przedstawił go
jako megalomana i dziwacznego konformistę. W obsypywanym nagrodami, nudnawym i
niemiłosiernie rozwleczonym spektaklu Teatru Wybrzeże miał być symbolem
tragicznego, polskiego losu. Mariusz Urbanek napisał jego biografię, której
długo nikt nie chciał wydać. Ze szkolnych programów został wyrzucony. Władysław
Broniewski – postać niejednoznaczna.
Poeta, komunista, alkoholik – postać utkana ze
sloganów. Ktoś może jeszcze pamięta „Elegię o śmierci Ludwika Waryńskiego”.
Kilku – „Bagnet na broń”. Krytyka Polityczna nie reanimuje Broniewskiego poety,
ale odkrywa przed czytelnikami Broniewskiego – publicystę. Autor „Anki”
publikował w wielu czasopismach, często pod pseudonimami lub nie podpisywał się
wcale. Publicystykę cenił znacznie niżej od poezji. Odnalezienie i
skatalogowanie – od juweniliów pisanych przez gimnazjalistę ponad sto lat temu,
do ideowych prelekcji schorowanego człowieka ze schyłkowego okresu – nie było
tylko zadaniem historyczno-literackim, choć tego aspektu pracy wydawców nie
wolno ignorować. Jak każda z ważnych postaci literatury, Broniewski zasługuje
na pełne opracowanie, nawet mniej istotnej części dzieła. Traktowanie jednakże
jego publicystyki tylko jako elementu monografii poety, byłoby dość dużym
uproszczeniem. Świadectwo historii? Oczywiście. Istotny przyczynek do
biografii? Jasne. Co przede wszystkim? Katalog wielu złudzeń i dokument
straconej szansy.
Broniewski zaczynał od gimnazjalnego periodyku „Młodzi
Idą!” w Płocku, potem publikował w „Nowej Kulturze”, przez dziewięć lat w
„Wiadomościach Literackich”. Z okresu przedwojennego największą rangę
przykładałbym do rozbudowanych artykułów o twórczości Majakowskiego i
Jesienina, których był tłumaczem. Dwaj „bogowie porewolucyjnej poezji”
potraktowani zostają odmiennie. Autor „Obłoku w spodniach” – bardziej ideowo.
Jesienin – emocjonalnie. Oto Broniewski-publicysta pokazuje nam dwa oblicza.
Gdy jest chłodny i analityczny staje się dziennikarzem lepszym, gdy górę biorą
uczucia – ciekawszym. Tylko porównajmy: Majakowski to poeta nowego świata,
świata tworzonego i rządzonego przez człowieka. I każdy, kto chce być i jest
budowniczym owego świata, odczuje, zrozumie i uzna za własną ideologię poety. Zaś
o Jesieninie: Jak Keats, jak Rimbaud, nie mógł długo pisać ten urodzony
liryk. Krzywym płomieniem świec zapalanych na wietrze spalają się serca poetów.
I żywe zostają tylko słowa, mogące uzdrawiać i zabijać, radować i boleć.
Broniewski przedwojenny, to ostry, drażniący,
inteligentny krytyk. Może nie tak miażdżąco krwisty jak Antoni Słonimski, ale…:
jest to przekrój mózgu spółczesnego endeka; wrodzona tępota, okraszona
antysemityzmem, uwielbieniem policji, galówek narodowych i kawalerii (o
„Domu w śródmieściu” Piotra Choynowskiego); Pan Glinka, długo pracując nad
piórem, nie nauczył się niczego, prócz dobierania kiepskich rymów dla banalnej
treści (Xawery Glinka „Zielona furtka”); trzeba przez 367 stronic
zapoznawać się z jakimiś nieżywymi, drewnianymi ludźmi i ich nudnymi sprawami
(…) Pusto, głupio i mdło, panie dobrodzieju, po przeczytaniu tych szlagońskich
wypocin – pisze o „Samosękach” Adama Grzymały-Siedleckiego. Chwali
literaturę rosyjską lat 20. i 30., lecz trzeba przyznać, że recenzuje i dobiera
przykłady najwyższej próby – prozę Pilniaka i poezję Borysa Pasternaka. Ta
przenikliwość sądów i literacki zmysł opuszczają Broniewskiego po wojnie. Być
może to efekt pobytu w sowieckim więzieniu po 39 roku?
Był też Broniewski naiwny i mam nadzieję, że
naiwnością Bernarda Shawa i innych pisarzy Zachodu odwiedzających ZSRR. „W
drodze do Dnieprogesu” z 1934 r. czytamy: Dwa lata temu na Ukrainie podobno
miejscami panował głód. (…) Kułacy, pod natchnieniem czynników wrogich
Sowietom, postanowili – krótko mówiąc – zagłodzić miasta. „50 dni w ZSRR” –
przygnębiająca lektura, lecz z tomu publicystyki Broniewskiego najbardziej
aktualna, pokazująca jak łatwo może człowiek inteligentny ulegać złudzeniom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz