środa, 9 listopada 2016

Wykluczeni (XIII Przegląd Teatrów Alternatywnych)

Paweł Chmielewski
("Projektor" - 1/2014)
Stary człowiek. Poniżeni. Üntermenschen. Zbędni ludzie. Zbiorowy bohater najciekawszych spektakli XIII Przeglądu Teatrów Alternatywnych zorganizowanego przez Stowarzyszenie Artystyczne Ecce Homo.
Jedenaście przedstawień, imprezy towarzyszące: koncerty Lao Che, Studium Instrumentów Etnicznych. Wystawa fotograficzna dokumentująca dziesięciolecie spektaklu „Kruchość” (m.in. zdjęcia Andrzeja Rębosza i Wojciecha Habdasa). Ekspozycja rzeźby i malarstwa Marcina Michalskiego. Wernisaż wystawy rysunków Roberta Kolasy. Lecz przede wszystkim teatr.

Muzeum pamięci



Trzy lata temu warszawska aktorka Irena Jun hipnotyzowała widzów przeglądu monodramem „Nie ja” Samuela Becketta. W tym roku przyjechała ze spektaklem, który być może jest przedstawieniem najdłużej granym na świecie. Premiera „Sonaty księżycowej” (tytuł zaczerpnięty ze zbioru wierszy greckiego poety Yannisa Ristosa) odbyła się 50 lat temu. Autorem scenografii jest Józef Szajna – powstała ona z zasłon, tiulu przyniesionego przez widzów, wypalonego i oblanego kawą przez artystę.
Monodram Ireny Jun dobrze opisuje fragment liryku Jorgosa Seferisa, greckiego noblisty, na którego tekstach – obok Ristosa – oparty został spektakl: Po latach spędzonych w oddaleniu przybywasz,/ niosąc ze sobą wspomnienia,/ któreś przechowywał pod obcym niebem. Rozpisane na poetyckie frazy wspomnienia starej kobiety. Aktorki beckettowskiej. Słowom Ireny Jun towarzyszyło nagranie opery radiowej, dokonane przed półwieczem przez Bogusława Schaeffera.
Głos aktorki teraźniejszy i głos aktorki z przeszłości stworzyły spektakl przywołujący „Ostatnią taśmę Krappa”.

„Dziady” powązkowskie

Realizacje Teatru Pijana Sypialnia z Warszawy dwa razy zostają uznane za wydarzenie roku w kategorii off przez krytyków związanych z miesięcznikiem „Teatr”. Dwa razy za spektakl „Osmędeusze” według Mirona Białoszewskiego. Ta rzecz sceniczna epicka zamkniętej epoki przedmieścia to pozornie gotowy tekst sceniczny. Przedstawiacz (przyjmijmy, że koryfeusz) i osiemnaście postaci chóru. Klasyczna forma. W Teatrze Osobnym Białoszewskiego sprawdziła się wspaniale w swej zdegradowanej, rybałtowskiej formie. Tylko tyle, że jest to rzecz piekielnie trudna, fascynująca językiem i niemożliwa formą.
Kim są „osmędeusze” (w świetnej interpretacji reżysera Stanisława Dembskiego, który poszedł tropem autorskim)? To postaci, duchy postaci, wspomnienia dawnej, przedwojennej Warszawy. Białoszewski – tu będąc kimś na kształt Ajschylosa przedmieść – wskrzesza świat piosenek, legend, miejskiego folkloru, języka. Nie jest to jednak (nie mylmy tych niuansów) folklor praski, rozsławiony przez Stefana Wiecheckiego „Wiecha”. To białoszewszczyzna z Targówka i okolic Powązek, gdzie rozgrywa się epicko-poetyczny dramat – powązkowskie „Dziady” według Mirona.
Wianczarki, Harfiarka, Alojzy-do-spółki, Mania Łobuzka, Franiu-oddaj-gęś i inni spotykają się przy Bramie Honoraty by opowiedzieć o historię miłości Teosi i Sylwestra. To tylko pretekst. Jak w dygresyjnym poemacie każda z postaci zaczyna snuć własną opowieść. Zasłyszane rozmowy, przedwojenne szlagiery tworzą mitologię zapomnianych dzielnic i kultury niskiej przedwojennej Warszawy. Niskiej, którą Białoszewski i Teatr Pijana Sypialnia nobilitują.
Do mitów z „Osmędeuszy” pasuje ta opowieść z „Donosów rzeczywistości” (cytuję z pamięci): Na Kruczej urwał się balkon. W Warszawę poszło, że urywają się balkony. I szlagiery kapeli z Chmielnej, i śledź sprzedawany na dzwonka z beczki na rogu Leszna.

Przedmioty

Dwa przedstawienia zbudowane wokół przedmiotów. Przedmiotów, które stają się artefaktami. „Niebieski cień oddechu” Teatru Momo z Katowic przywołał wspomnienia pięknego, poetyckiego, nostalgicznego, ale i drapieżnego debiutu Janusza Morgensterna „Do widzenia, do jutra”. Sugestywna pantomima aktorów to jakby filmowe sceny z Teatrzyku Bim-Bom. Symboliczne przedmioty – róża, jabłko – których znaczenia nie trzeba tłumaczyć. Dla jednego z widzów mógł to być spektakl o samotności, dla innego o zdradzie. To sprawa drugorzędna. Jakością był tu klimat wywołany przez mimów z Teatru Momo.
"Versus" Fot. Paweł Chmielewski
Artefaktem zagłady stały się stosy okularów i butów w Muzeum Auschwitz-Birkenau. Historia Francuza, który zwiedzając Oświęcim rozpoznał walizkę swego ojca to kanwa dramatu Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk. „Versus” wyreżyserowany przez Grzegorza Szlangę z Chojnickiego Studia Rapsodycznego oparty został na jej tekście scenicznym „Walizka”. Zredukowana do trójki aktorów opowieść rozgrywa się w dwóch planach – współczesnego Paryża i historycznym. Fransua Żako (pisownia oryginalna) poszukując swej żydowskiej tożsamości toczy egzystencjalny dialog z nieżyjącym ojcem. „Prawdziwy Francuz”, nagle dzięki swemu pochodzeniu, staje się wykluczony. Otwierający spektakl monolog polskiego szalikowca jest próbą uniwersalizacji opowiadanej historii. Lecz prawdziwego dramatyzmu nabiera ona w finale, w onirycznej scenie zagazowania głównego bohatera.

W sieci pająka

„Łagodna” – późne opowiadanie Fiodora Dostojewskiego. Wyprzedza tylko najdoskonalszy utwór pisarza – „Braci Karamazow”. „Łagodna” powstała z marzeń Dostojewskiego o gazecie wypełnionej tylko własnymi utworami. Dwa razy próbował redagować magazyn, dwa razy skończyło się bankructwem i długami. Dopiero dzięki Ani (Snitkina – trzecia żona), wyznawczyni talentu, opiekunce, agentowi i najlepszej księgowej, w styczniu 1876 r. zaczyna druk „Dziennika pisarza”. Zeszyt listopadowy to w całości właśnie „Łagodna”. Najlepsze, obok „Sioła Stiepanczykowo”, opowiadanie pisarza.
„Łagodna” to odpowiedź na pytanie: dlaczego Dostojewski jest jednym z największych prozaików w dziejach literatury i dlaczego jest współczesny. Dostojewskiego można czytać, rozumieć i odczuwać. Współczesnych mu Turgieniewa, Flauberta już z trudem. Dostojewski tak jak największy z jego i Szekspira uczniów – Kurosawa, jest artystą skrzywdzonych i poniżonych. W najlepszej (nie licząc „Gracza”) realizacji dla Teatru Ecce Homo, reżyser Stanisław Miedziewski pokazał to oblicze „Łagodnej”.
Spektakl – oparty na scenariuszu Jana Nowickiego – rozpoczyna scena w foyer, zaimprowizowanej restauracji hotelowej (tą samą klamrą domknięta zostaje historia), gdzie przy kartach i szampanie oficerowie wspominają niehonorowy czyn kapitana. Gdy widzimy go w lombardzie, pozbawionego rangi już wiemy, jaka to diabelska machina kieruje jego losem. Ten żółty płaz ohydny jak napisałby – o zazdrości – Szekspir. Dostojewski nazywa to inaczej. Potężny wstyd i poczucie odrzucenia, które są sprężyną działania wszystkich jego bohaterów.
Michał Pustuła (kapitan) mamle obiad, garbi się i powłóczy nogą jak wielki pająk. Skrzywiona, odpychająca gospodyni Łukieria (w tej roli Agata Orłowska) podaje talerze z niechęcią, obrzydzeniem. Oboje zagrali wbrew swemu fizycznemu i scenicznemu wizerunkowi, do którego przyzwyczaili we wcześniejszych spektaklach. Tytułowa „łagodna” (Joanna Rasała) ma tylko posłużyć jako ekwiwalent. Gra między skrzywdzonym (i pragnącym zemsty, władzy) kapitanem i poniżoną (lecz nie do końca uległą) młodą żoną, to psychologiczny majstersztyk Dostojewskiego.
Spektakl Miedziewskiego to także ukłon w stronę teatralnej tradycji. Okno, którym wyskakuje tytułowa bohaterka jest jak z adaptacji „Idioty” Andrzeja Wajdy, tiulowa kurtyna oddzielająca widownię od sceny zawisła u Krystiana Lupy.
Świat Ecce Homo jest odstręczający i dlatego wiarygodny. Widz wychodzi zniesmaczony, bo tak być powinno. Pięknie ma być u Disneya, w polskich telenowelach i fantasmagoriach polityków. Świat – w większości – jest z Dostojewskiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz