Paweł Chmielewski
("Projektor" - 1/2014)
Stary człowiek. Poniżeni. Üntermenschen.
Zbędni ludzie. Zbiorowy bohater najciekawszych spektakli XIII Przeglądu Teatrów
Alternatywnych zorganizowanego przez Stowarzyszenie Artystyczne Ecce Homo.
Jedenaście przedstawień, imprezy towarzyszące: koncerty
Lao Che, Studium Instrumentów Etnicznych. Wystawa fotograficzna dokumentująca
dziesięciolecie spektaklu „Kruchość” (m.in. zdjęcia Andrzeja Rębosza i
Wojciecha Habdasa). Ekspozycja rzeźby i malarstwa Marcina Michalskiego.
Wernisaż wystawy rysunków Roberta Kolasy. Lecz przede wszystkim teatr.
Muzeum pamięci
Trzy lata temu warszawska aktorka Irena Jun
hipnotyzowała widzów przeglądu monodramem „Nie ja” Samuela Becketta. W tym roku
przyjechała ze spektaklem, który być może jest przedstawieniem najdłużej granym
na świecie. Premiera „Sonaty księżycowej” (tytuł zaczerpnięty ze zbioru wierszy
greckiego poety Yannisa Ristosa) odbyła się 50 lat temu. Autorem scenografii
jest Józef Szajna – powstała ona z zasłon, tiulu przyniesionego przez widzów,
wypalonego i oblanego kawą przez artystę.
Monodram Ireny Jun dobrze opisuje fragment liryku
Jorgosa Seferisa, greckiego noblisty, na którego tekstach – obok Ristosa –
oparty został spektakl: Po latach spędzonych w oddaleniu przybywasz,/ niosąc
ze sobą wspomnienia,/ któreś przechowywał pod obcym niebem. Rozpisane na
poetyckie frazy wspomnienia starej kobiety. Aktorki beckettowskiej. Słowom Ireny
Jun towarzyszyło nagranie opery radiowej, dokonane przed półwieczem przez
Bogusława Schaeffera.
Głos aktorki teraźniejszy i głos aktorki z przeszłości
stworzyły spektakl przywołujący „Ostatnią taśmę Krappa”.
„Dziady” powązkowskie
Realizacje Teatru Pijana Sypialnia z Warszawy dwa razy
zostają uznane za wydarzenie roku w kategorii off przez krytyków związanych z
miesięcznikiem „Teatr”. Dwa razy za spektakl „Osmędeusze” według Mirona
Białoszewskiego. Ta rzecz sceniczna epicka zamkniętej epoki przedmieścia to
pozornie gotowy tekst sceniczny. Przedstawiacz (przyjmijmy, że koryfeusz) i
osiemnaście postaci chóru. Klasyczna forma. W Teatrze Osobnym Białoszewskiego
sprawdziła się wspaniale w swej zdegradowanej, rybałtowskiej formie. Tylko
tyle, że jest to rzecz piekielnie trudna, fascynująca językiem i niemożliwa
formą.
Kim są „osmędeusze” (w świetnej interpretacji reżysera
Stanisława Dembskiego, który poszedł tropem autorskim)? To postaci, duchy
postaci, wspomnienia dawnej, przedwojennej Warszawy. Białoszewski – tu będąc
kimś na kształt Ajschylosa przedmieść – wskrzesza świat piosenek, legend,
miejskiego folkloru, języka. Nie jest to jednak (nie mylmy tych niuansów)
folklor praski, rozsławiony przez Stefana Wiecheckiego „Wiecha”. To
białoszewszczyzna z Targówka i okolic Powązek, gdzie rozgrywa się
epicko-poetyczny dramat – powązkowskie „Dziady” według Mirona.
Wianczarki, Harfiarka, Alojzy-do-spółki, Mania
Łobuzka, Franiu-oddaj-gęś i inni spotykają się przy Bramie Honoraty by
opowiedzieć o historię miłości Teosi i Sylwestra. To tylko pretekst. Jak w
dygresyjnym poemacie każda z postaci zaczyna snuć własną opowieść. Zasłyszane
rozmowy, przedwojenne szlagiery tworzą mitologię zapomnianych dzielnic i
kultury niskiej przedwojennej Warszawy. Niskiej, którą Białoszewski i Teatr
Pijana Sypialnia nobilitują.
Do mitów z „Osmędeuszy” pasuje ta opowieść z „Donosów
rzeczywistości” (cytuję z pamięci): Na Kruczej urwał się balkon. W Warszawę
poszło, że urywają się balkony. I szlagiery kapeli z Chmielnej, i śledź
sprzedawany na dzwonka z beczki na rogu Leszna.
Przedmioty
Dwa przedstawienia zbudowane
wokół przedmiotów. Przedmiotów, które stają się artefaktami. „Niebieski cień
oddechu” Teatru Momo z Katowic przywołał wspomnienia pięknego, poetyckiego,
nostalgicznego, ale i drapieżnego debiutu Janusza Morgensterna „Do widzenia, do
jutra”. Sugestywna pantomima aktorów to jakby filmowe sceny z Teatrzyku
Bim-Bom. Symboliczne przedmioty – róża, jabłko – których znaczenia nie trzeba
tłumaczyć. Dla jednego z widzów mógł to być spektakl o samotności, dla innego o
zdradzie. To sprawa drugorzędna. Jakością był tu klimat wywołany przez mimów z
Teatru Momo.
"Versus" Fot. Paweł Chmielewski |
Artefaktem zagłady stały się
stosy okularów i butów w Muzeum Auschwitz-Birkenau. Historia Francuza, który
zwiedzając Oświęcim rozpoznał walizkę swego ojca to kanwa dramatu Małgorzaty
Sikorskiej-Miszczuk. „Versus” wyreżyserowany przez Grzegorza Szlangę z
Chojnickiego Studia Rapsodycznego oparty został na jej tekście scenicznym
„Walizka”. Zredukowana do trójki aktorów opowieść rozgrywa się w dwóch planach
– współczesnego Paryża i historycznym. Fransua Żako (pisownia oryginalna)
poszukując swej żydowskiej tożsamości toczy egzystencjalny dialog z nieżyjącym
ojcem. „Prawdziwy Francuz”, nagle dzięki swemu pochodzeniu, staje się
wykluczony. Otwierający spektakl monolog polskiego szalikowca jest próbą
uniwersalizacji opowiadanej historii. Lecz prawdziwego dramatyzmu nabiera ona w
finale, w onirycznej scenie zagazowania głównego bohatera.
W sieci pająka
„Łagodna” – późne opowiadanie Fiodora Dostojewskiego.
Wyprzedza tylko najdoskonalszy utwór pisarza – „Braci Karamazow”. „Łagodna”
powstała z marzeń Dostojewskiego o gazecie wypełnionej tylko własnymi utworami.
Dwa razy próbował redagować magazyn, dwa razy skończyło się bankructwem i
długami. Dopiero dzięki Ani (Snitkina – trzecia żona), wyznawczyni talentu,
opiekunce, agentowi i najlepszej księgowej, w styczniu 1876 r. zaczyna druk
„Dziennika pisarza”. Zeszyt listopadowy to w całości właśnie „Łagodna”.
Najlepsze, obok „Sioła Stiepanczykowo”, opowiadanie pisarza.
„Łagodna” to odpowiedź na pytanie: dlaczego
Dostojewski jest jednym z największych prozaików w dziejach literatury i
dlaczego jest współczesny. Dostojewskiego można czytać, rozumieć i odczuwać.
Współczesnych mu Turgieniewa, Flauberta już z trudem. Dostojewski tak jak
największy z jego i Szekspira uczniów – Kurosawa, jest artystą skrzywdzonych i
poniżonych. W najlepszej (nie licząc „Gracza”) realizacji dla Teatru Ecce Homo,
reżyser Stanisław Miedziewski pokazał to oblicze „Łagodnej”.
Spektakl – oparty na scenariuszu Jana Nowickiego –
rozpoczyna scena w foyer, zaimprowizowanej restauracji hotelowej (tą samą
klamrą domknięta zostaje historia), gdzie przy kartach i szampanie oficerowie
wspominają niehonorowy czyn kapitana. Gdy widzimy go w lombardzie, pozbawionego
rangi już wiemy, jaka to diabelska machina kieruje jego losem. Ten żółty płaz
ohydny jak napisałby – o zazdrości – Szekspir. Dostojewski nazywa to inaczej.
Potężny wstyd i poczucie odrzucenia, które są sprężyną działania wszystkich
jego bohaterów.
Michał Pustuła (kapitan) mamle obiad, garbi się i
powłóczy nogą jak wielki pająk. Skrzywiona, odpychająca gospodyni Łukieria (w
tej roli Agata Orłowska) podaje talerze z niechęcią, obrzydzeniem. Oboje
zagrali wbrew swemu fizycznemu i scenicznemu wizerunkowi, do którego
przyzwyczaili we wcześniejszych spektaklach. Tytułowa „łagodna” (Joanna Rasała)
ma tylko posłużyć jako ekwiwalent. Gra między skrzywdzonym (i pragnącym zemsty,
władzy) kapitanem i poniżoną (lecz nie do końca uległą) młodą żoną, to
psychologiczny majstersztyk Dostojewskiego.
Spektakl Miedziewskiego to także ukłon w stronę
teatralnej tradycji. Okno, którym wyskakuje tytułowa bohaterka jest jak z
adaptacji „Idioty” Andrzeja Wajdy, tiulowa kurtyna oddzielająca widownię od
sceny zawisła u Krystiana Lupy.
Świat Ecce Homo jest odstręczający i dlatego wiarygodny. Widz wychodzi
zniesmaczony, bo tak być powinno. Pięknie ma być u Disneya, w polskich
telenowelach i fantasmagoriach polityków. Świat – w większości – jest z
Dostojewskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz