Paweł Chmielewski
("Teraz" - 12/2012)
"Sukkuba". Fot. Wojciech Habdas |
Przez trzy dni
publiczność, drugi aktor, tekst dramatyczny były tu tylko lustrem, w którym
przeglądał się bohater, dostrzegając ułudę, skrzywiony obraz, utracone marzenia
lub bezwolnie poddając się ideologii. Tak było w „Zapiskach oficera Armii
Czerwonej”, monodramie Mariusza Tarnożka w reżyserii Daniela Jacewicza. Z
pierwowzoru Sergiusza Piaseckiego, który jest straszliwą, kąśliwą satyrą
Jacewicz wypreparował precyzyjnie tylko te fragmenty, które mówią o miotającym
się między podziwem dla Stalina, poparciem dla Hitlera, strachem i głodem
poruczniku Zubowie. Stworzył człowieka-marionetkę, produkt ideologii XX w.
Tarnożek raz był komiczny, za moment tkliwy, po chwili przeistaczał się w
potwora. Zredukowanego do podstawowych, zwierzęcych odruchów.
W drugim człowieku jak w lustrze próbują się przejrzeć
bohaterowie „Kolacji na cztery ręce” Teatru Mamro z Warszawy wyreżyserowanej
przez Grzegorza Reszkę. To dramat Paula Barza o hipotetycznym spotkaniu Jana
Sebastiana Bacha z Jerzym Fryderykiem Haendlem. Artyści zazdroszczą sobie
wzajemnie czy to talentu, czy finansowego sukcesu. Dopiero w zderzeniu z drugim
kompozytorem dostrzegają własny geniusz i swą ułomność.
Przegląd był swoistym festiwalem Stanisława
Miedziewskiego, który zrealizował cztery sztuki: „Barbarzyńcy przyszli” Ecce
Homo (rec. „Teraz” 9/2012), „Uśmiech Dostojewskiego” według „Lolity” Vladimira
Nabokowa z Grzegorzem Szlangą (Chojnice) w roli opanowanego obsesją, tragicznie
zakochanego w dwunastolatce Humberta Humberta, „Teatralność” w wykonaniu
Mateusza Nowaka z Lublina – opowieść o kulisach teatru, monodram pełen
metamorfoz, w którym aktor rozegrał nie tylko autotematyzm opowieści, lecz
wciąż przeistaczał się z mężczyzny w kobietę i „Matkę Mejrę i jej dzieci” w
interpretacji Caryl Swift, aktorki walijskiej (Teatr Rondo ze Słupska). To
wstrząsająca opowieść według reportaży Wojciecha Tochmana i Ryszarda Bilskiego
na kanwie losów Ewy Klonowskiej badającej szczątki ofiar masowych zbrodni w
Bośni, której towarzyszy tytułowa Mejra, muzułmanka poszukująca grobów córki i
syna.
„Sukkuba” w reżyserii Marcina Bortkiewicza to
adaptacja „Solaris” Stanisława Lema. Jedna z najbardziej pojemnych znaczeniowo,
wymykających się interpretacji – obok „Ulissesa” Joyce’a, trylogii Franza Kafki
czy powieści Becketta – książek XX w. kusi i wymusza na scenarzyście wybór
jednego z wątków. „Solaris” można zaadaptować w duchu filozoficznego mistycyzmu
jak zrobił to Andriej Tarkowski lub wyeksponować wątki bez mała freudowskie z
dodatkiem nieobecnych w pierwowzorze retrospekcji – to z kolei wersja Stevena
Soderbergha. Za każdym razem będzie to jednak tylko interpretacja, poruszanie
się w obrębie jednej lub dwóch płaszczyzn powieściowych.
Bortkiewicz skoncentrował się na wątku
egzystencjalnym, relacji Krisa Kelvina (Karol Górski) z nieżyjącą, zjawiającą
się pod postacią fantomu, jego żoną Harey (Agata Orłowska). Odrzucił
rozbudowaną w powieści warstwę naukową (historia nowej gałęzi nauki zwanej
solarystyką), opisy oceanu, dociekania czy Solaris ma naturę boską. Spośród
towarzyszy Kelvina pozostawił tylko Snauta (Marek Kantyka). To konsekwencja
pominięcia rozważań naukowych i eksperymentów, którymi u Lema zajmuje się
Sartorius. Ocean Solaris, zasugerowany leciutkim, pulsującym światłem na
ścianie po prostu jest. Bohaterowie orientują się w jego sile sprawczej, ale
nic ponadto.
Istotniejsza jest relacja Krisa z Harey. Czy fantom
(określany w spektaklu zgodnie z demonologią sukkubem – natura, którego (-ej)
podkreśla romantyczna ikonografia, purpurowej sukni Blake’a, powtarzana później
w symbolice modernistycznej) to okazja do odkupienia win? Wszak Kelvin obwinia
się o jej samobójczą śmierć. Czy to rodzaj tortury umysłu? Ta eschatologia
kosmiczna ujawnia się w obecności/ nieobecności Snauta, enigmatycznego,
przeżywającego swój dramat obserwatora/ uczestnika obok pary głównych
bohaterów.
Nie poznajemy odpowiedzi. Bortkiewicz konstruuje
opowieść o powstawaniu i rozpadzie tożsamości. Gdy fantom Harwey zyskuje
świadomość swego bytu (?) Kelvin zaczyna wątpić w naturę swej cielesności, w istnienie.
Najistotniejszym elementem scenografii jest lustro, które odbija świat, ale i
zniekształca. Kris Kelvin zaczyna przypominać Deckarda, zabójcę robotów z
powieści Dicka „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?”, który zaczyna
podejrzewać, że sam jest maszyną. Stawia – jak bohaterowie większości
przedstawień tegorocznego festiwalu – odwieczne pytanie ludzkości: kim jestem?
Tożsamość, najważniejszy z konstruktów opowieści najwybitniejszych
twórców SF drugiej połowy XX w. – Lema i Dicka – zyskuje nowy, interesujący
teatralny wyraz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz