Za kilkanaście miesięcy minie 25. rocznica powstania
jednego z najważniejszych filmów końca ubiegłego wieku, a na pewno najlepszego
w dorobku reżysera „kina nowej przygody” – Stevena Spielberga. Mowa oczywiście
o „Liście Schindlera”.
O Oskarze Schindlerze pierwszy raz dowiedziałem się
jeszcze mieszkając w Krakowie, gdy na ścianie kamienicy przy ulicy Gazowej, tuż
obok nieistniejącego od paru lat kina „Wisła”, wisiał plakat – producent
filmowy poszukiwał statystów, ciemnowłosych, najlepiej całych rodzin oraz
wypożyczał przedwojenne rekwizyty – ubrania, obuwie, walizki. Potem na ulicy
Szerokiej (w zasadzie placu) zaparkowały ciężarówki, parę ekskluzywnych
samochodów, kręcił się niski człowiek w zielonej kurtce z kożuchem, prostokąt
ulic otoczono taśmami, obstawiono policją i „coś” montowano. Kilka dni później
wracałem wieczorem z centrum. Było ciemno. Przeszedłem przez plac i nagle
trafiłem na ciąg bram z dziwnymi napisami, szyldów z gwiazdą Dawida. Planu
zdjęciowego nikt nie pilnował. Pobiegłem do domu po aparat i zrobiłem kilka
zdjęć. Wciąż jednak nie wiedziałem kim był Oskar Schindler.
Kim w takim razie był Oskar Schindler? Czy naprawdę
godnym szacunku wybawcą, jakim jawi się w filmie Stevena Spielberga „Lista
Schindlera”? Czy też uganiającym się za kobietami alkoholikiem obdarzonym
wątpliwymi umiejętnościami biznesowymi? –
tak zaczyna biografię przemysłowca z Zwittau pisarz David M. Crowe, wykładowca,
honorowy przewodniczący Stowarzyszenia na Rzecz Studiów nad Nacjonalizmem
Uniwersytetu Columbia, członek komitetu Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie. Autor
dotarł do niepublikowanych dokumentów, listów rodzinnych, ale przede wszystkim
bogatych archiwaliów czeskich (Zwittau, to dzisiejszy Svitavach na Morawach),
polskich, niemieckich, argentyńskich (tam po wojnie przez kilka lat mieszkał
Schindler), amerykańskich i izraelskich. Są wśród nich stenogramy przesłuchań,
raporty policyjne, zeznania świadków przed komisjami badającymi zbrodnie
nazistowskie, sentencje wyroków. Spotykał się z „dziećmi Schindlera” (tak
nazywał Oskar „swoich” Żydów, których ocalił z zagłady), byłą żoną,
wielokrotnie odwiedzał Polskę, Czechy i Izrael, przestudiował korespondencję i
notatki prasowe z kilkuletnich, nieudanych prób nakręcenia filmu jeszcze w
latach 60. i 70.
To najpełniejsza biografia niemieckiego Sprawiedliwego
Wśród Narodów Świata – tytuł otrzymał dopiero pośmiertnie, za życia posadził
tylko drzewko, ale wobec sprzeciwu niektórych członków Yad Vashem nie ujrzał
oficjalnego dyplomu – który obok Raoula Wallenberga i Ireny Sendlerowej
uratował największą liczbę Żydów podczas II wojny światowej – ok. 1200 osób.
Crowe pisząc biografię i przywołując kolejne fakty z życia Schindlera –
zwłaszcza te dotyczące prowadzenia fabryki w Krakowie – konfrontuje je z
obrazami filmowymi Spielberga.
Reżyser „Szczęk” i „Imperium słońca” nie chciał
początkowo ekranizować książki Thomasa Keneally’ego „Arka Schindlera” (na niej
oparto scenariusz), proponował ją Romanowi Polańskiemu (odmówił ze względu na
bliski związek z obozem w Płaszowie – zginęła tam jego matka) i zatrudnił
Martina Scorcese. Hamletyzowanie (świetnie opisane) wielkiego reżysera kończy
się po kilku latach i zgoda na zamianę zostaje przehandlowana ze Scorcese za...
„Przylądek strachu”. Autor biografii długo analizuje i szuka np. słynnej
„dziewczynki w czerwonym płaszczyku” (kilka hipotez) i pokazuje jak w
rzeczywistości powstała słynna „lista”. Jej autorem nie był wcale Schindler,
który organizował wtedy przeniesienie fabryki do Czech, a przez parę dni,
aresztowany przez gestapo, siedział w więzieniu. Listę ułożył – nie bez
egoistycznych intencji ktoś całkiem inny (tu odsyłam do książki). Chwytające za
gardło sceny nocnego pisania przez Liama Neesona i Bena Kingsleya, ostatniej
przemowy Oskara Schindlera (ze złotą odznaką jako symbolem dwójki ocalonych z
Holocaustu) nigdy nie miały miejsca. Crowe punktuje je po kolei, ale myślę, że
filmowa wersja Spielberga nie byłaby tym, czym jest, czarno-białym arcydziełem
o potwornej sile rażenia, gdyby ściśle trzymała się życiorysów.
„Oskar Schindler. Prawdziwa historia” to również
rozbudowane tło historyczne. Autor kreśli szeroką perspektywę systemu
biurokratycznego Generalnej Guberni, wyjaśnia okoliczności i uwarunkowania
ataku III Rzeszy na Czechosłowację i Polskę (pamiętajmy, że odbiorcą jest
przede wszystkim czytelnik anglosaski). Duży rozdział traktuje o postaci Amona
Götha, komendanta obozu pracy (potem koncentracyjnego) w Płaszowie. Diaboliczna
relacja Schindlera usiłującego przekupić i obłaskawić Götha, stanowi jedne z
ciekawszych fragmentów książki. Bez nazistowskiego zbrodniarza nie byłoby
„anioła” Schindlera. Göth i Schindler stanowią manichejskie odbicie natury
świata.
David M. Crowe wciąż stawia pytania, kiedy Oskar
Schindler zaczął być dobry. Dlaczego stał się dobry? Jeszcze przed wojną (w jej
trakcie i po zakończeniu również) znany był z hazardowych długów, pijaństwa
(kilka razy aresztowany) i licznych kochanek. Uwielbiał życie. Był agentem
Abwehry, który jeszcze na terenie Czech współtworzył plany dywersji przeciw
Polsce. Postawiona zostaje teza, że uczestniczył w operacji „Himmler” (m. in.
atak na radiostację w Gliwicach). Do Krakowa przyjechał tylko po to, aby się
wzbogacić, słysząc, że za bezcen można tu przejąć pożydowskie fabryki.
Kiedy więc następuje metamorfoza Oskara Schindlera?
Nie otrzymujemy bezpośredniej odpowiedzi. Crowe stawia tezę, że dopiero w
zetknięciu z Göthem, patrząc na likwidację krakowskiego getta, aresztowany
przez gestapo („za prożydowskie i propolskie sympatie”) zaczyna być nie tylko
finansistą, ale zaczyna dojrzewać jako człowiek. Ostatecznej odpowiedzi nie
otrzymujemy. Wraz z nią biografia przestałaby nas interesować. Życiorys bez
tajemnicy, to życiorys mało ciekawy.
Paweł Chmielewski
(recenzja - "Projektor" 1/2016)
David M. Crowe, Oskar Schindler. Prawdziwa historia, s. 862, Prószyński Media, Warszawa 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz