Pod koniec lat 70. w Stanach Zjednoczonych (w Polsce z
niejakim opóźnieniem) wchodzi na mały ekran serial „Kagaku ninja tai Gatchaman”
czyli „Załoga G”. To początek popularności anime – filmów i seriali animowanych
z Japonii.
Piotr Siuda i Anna Koralewska, autorzy książki
„Japonizacja”, opisując zjawisko odwołują się do żartobliwego przykładu. W
jedenastym odcinku, trzeciej serii „South Parku”, dzieci wariują na punkcie
japońskiej kreskówki. Przerażeni i bezradni dorośli nazywają to „drugim Pearl
Harbor”.
Publikacja – podejrzewam, że pierwsza tak obszerna na
polskim rynku – podzielona została na trzy części: prezentującą i wyjaśniającą
fenomen popularności japońskiej animacji, traktującą o środowisku fanowskim i
trzecią skupiającą się na entuzjastach anime w Polsce. To odsłona najbardziej
socjologiczna, oparta na szczegółowych ankietach. Zacznę od niej właśnie –
zaskakującej dla człowieka z zewnątrz. Mimo istnienia w świecie wirtualnym,
polskie grupy fanów anime przypominają feudalne księstwa, ze skomplikowaną
hierarchią i surowym kodeksem honorowym.
W dość efektownym, choć fabularnie schematycznym
filmie „Hakerzy”, czarny charakter wypowiada kwestię „Jesteśmy współczesnymi
samurajami cyberprzestrzeni”. Coś z tej etyki samurajskiej pozostało wśród
fanów anime. Od innych środowisk odróżnia je, przede wszystkim, skrajne
uwielbienie dla przedmiotu kultu. Fani japońskich animacji odpowiadają – w
znacznym stopniu – za promocję najnowszych filmów. Spory między producentami, a
widzami (np. o naruszanie praw autorskich) nie istnieją.
Kim jest polski fan anime? Przede wszystkim fansuberem
czyli twórcą napisów do animacji, które jeszcze nie weszły na nasz rynek.
Istnieje kilka żelaznych punktów środowiskowego dekalogu: produkcja napisów
zostaje przerwana, gdy znajdzie się polski dystrybutor danego tytułu,
tłumaczenie tekstów odbywa się prawie zawsze w sposób kolektywny (translator,
korektor, koder), praca ma służyć doskonaleniu własnych umiejętności, plagiat
oznacza śmierć cywilną. Walor poznawczy tej części wzmacniają fragmenty
autentycznych wypowiedzi (fragmenty rozmów) z fansuberami. O słowniku terminów
nie wspomnę. To już „oczywista oczywistość” w takich wydawnictwach.
Zakonne reguły i pasja fanów nie tłumaczą jednak
fenomenu popularności anime. Są tylko jego pochodną. Zaś powody? Odmienność
rysunku, obca europejskiej tradycji (z dominującym brakiem głębi), życiodajne
źródło inspiracji (teledyski Gorillaz, filmy braci Wachowskich, „Avatar”
Camerona), „zwyczajność” bohaterów, którzy walczą nie z powodu kosmicznej
proweniencji, wpływu promieniowania, lecz wykorzystując również inteligencję,
brak ingerencji producenta, który w procesie powstawania anime ma mniej do
powiedzenia niż reżyser.
Japonia już nie jest dominującą w Azji potęgą
technologiczną i przemysłową. Przegrywa z Chinami, Tajwanem, Koreą Południową.
Stała się kulturalnym imperium. Już nie tylko Kurosawa, Kitano, Mizoguchi są
jej znakiem. Nadszedł czas horrorów i anime.
Paweł Chmielewski
(recenzja - magazyn "Projektor" 1/2015)
Piotr Siuda, Anna Koralewska, „Japonizacja. Anime i jego
polscy fani”, s. 347, Wydawnictwo Naukowe Katedra, Gdańsk 2014.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz