To był ten czas, gdy prawie każdy znał Litwo!
Ojczyzno moja! i by język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa czy
Czemu, Cieniu, odjeżdżasz, ręce złamawszy na pancerz. Wielu – Mam
dwadzieścia cztery lata/ ocalałem/ prowadzony na rzeź. Niektórzy – Żegnaj
książę czeka na mnie projekt kanalizacji/ i dekret w sprawie prostytutek i
żebraków/ muszę także obmyślić lepszy system więzień.
Dalej pustka. Poeci piszą, wydają, nawet żyją, lecz jakby nie żyli. Nikomu za bardzo nie chce się ich czytać. Bo poezja nie jest narracją, nie jest nawet dramatem. Inaczej – może być i dramatem i narracją. Może być spójną opowieścią – antologią „100 wierszy polskich stosownej długości” – wyborem Artura Burszty 44 poetów współczesnych z kręgu wrocławskiego Biura Literackiego – czyli prawie wszystkich znaczących w Polsce.
Jaka jest narracja złożona z setki tych wierszy? Jak
epos... czy raczej rozrzucona mozaika... rwana, sklejona z przypadkowych
kawałków? Posłużę się analogią – jak w XVIII i XIX-wiecznej Europie popularnym
gatunkiem był „opis podróży” z dziełem Aleksandra Radiszczewa, którego prawie
nie przypłacił ćwiartowaniem publicznym („Podróż z Petersburga do Moskwy”) czy
zakazanymi w kraju „Wielkiego Brata” Markiza de Custine’a „Listami z Rosji”.
Nie tak drastycznie. Raczej jak „Podróż do Włoch, Sycylii i Malty” Michała
Wiszniewskiego albo opisy/ leksykony egzotycznych roślin, prowadzące czytelnika
do krain dziwacznych. Stworzona z rozdziałów i tematów – nigdy wprost
nienazwanych – konsekwentnie konstruowanych.
Więc najpierw wstęp. Ogólna charakterystyka krainy i
ludów ją zamieszkujących:... jest tam/ gdzie nikt jej nie szuka/ W
telewizyjnych audycjach/ dla wsi/ w których mówi się / o remoncie stada
podstawowego (Bohdan Zadura „Gdzie jest poezja”). Z aluzją wyraźnie
herbertowską: Zapewne nie jest strategią przetrwania,/ ani sposobem na
życie. Twój upór jest śmieszny,/ kiedy wspominasz zaklęte jeziora,/ szumiące
bory i głuche jaskinie (Andrzej Sosnowski „Czym jest poezja”). Przyszli
żeby zobaczyć poetę/ i co zobaczyli?// zobaczyli człowieka/ siedzącego na
krześle/ który zakrył twarz// a po chwili powiedział/ szkoda że nie
przyszliście/ do mnie przed dwudziestu laty// (Tadeusz Różewicz „Przyszli
żeby zobaczyć poetę”).
Potem ludu tego język. Słowa zostały zużyte/
przeżute jak guma do żucia/ przez młode piękne usta/ zamienione w białą/ bańkę
balonik (Tadeusz Różewicz „słowa”). Z podziałem na gwary, dialekty i
futurystyczne frazy: staw? nie/ studnia? nie, nie to/ morze? nie, nie to nie
to// to nie? nie// tonie? nie// nie tonie/ nie to nie (Krystyna Miłobędzka
„Wiersz głęboki”). Dla bardziej zorientowanych języka tego idiom: Wiersz
cieknie/ Wiersz zamarza// Wiersz jest zrozumiały/ Wiersz jest niezrozumiały//
Wiersz chichocze/ Wiersz ociera łzy// (Marcin Sendecki „Wiersz”).
Potem już opisy krajobrazów, środowiska naturalnego,
fauny, większych osad. Rozrasta się temat, rozchodzi, rozpełza forma poetycka.
Może stać się serią pięciu łatwych utworów, mikropoematem Jacka Dehnela
– „Powiślańska Szkoła Fortepianowa Czernego”, zeznaniem autotematycznym – Foks
strzyże Jaworskiego/ a za oknem przeciąga ostatnia przedwyborcza/ parada Unii
Wolności Jest piątek// (Bohdan Zadura „Bitwa pod Legnicą”). Jest pięknie,
jest fajnie, ale tak jakby fajnie i pięknie jest jednak gdzie indziej. U nas
rozmamłanie powszechne, rozkoszne, inteligentne, jesienne, ale rozmamłanie – Dzisiaj
w mej głowie zabili mi Kennedy’ego/ Jest 23 listopad/ Pada mi za kołnierz
jesieni polskiej glajza/ Wyprzedzają się tiry na autostradach// Żółć się leje
mi z wątroby jak tramwaj/ Na Patriarszych Prudach/ Moja poduszka milimetr od
szyn, więc/ Mam twarz jak stary Bułgar// (Krzysztof „Grabaż” Grabowski „Chory
na wszystko”).
To opis, poemat podróżny, na czterdzieści cztery głosy
oratorium współczesnego miasta – osiedlowego sklepu, słów, co już rozlały się,
autobusowej pętli w środku nocy, brudnej ściany, westchnień do przejrzałej
gwiazdy TV, wieczorów poetyckich, gdzie nic się nie chce poecie i widzowi, a
jednak wszystkiego się chce – zamazianej turbiny nawet, krzywo strzygącego
fryzjera i miłości się chce i tęsknoty. Ale to już zupełnie inna historia. I ta
zdradziecka niejedno-, wieloznaczność: Chciałbym powiedzieć że/ No chciałbym
ale i nie/ Raczej nie/ Za dużo znaczeń// Pseudo Dionizy wie/ I Karol przez duże
„p” (Lech Janerka „Daj mi”).
Dobry byłby tytuł „antologia na koniec wieku”, lub
„-na nowy wiek”, choć jak mi się zdaje już ktoś je zaklepał. I trochę jesteśmy
spóźnieni. Zostańmy więc przy tych dziwacznych krainach, przy najważniejszej
książce poetyckiej ostatniego roku.
Paweł Chmielewski
(recenzja - magazyn "Projektor" 1/2016)
„100 wierszy polskich stosownej długości”, wybór Artur
Burszta, s. 267, Biuro Literackie, Wrocław 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz