środa, 3 października 2018

Czy jest jakikolwiek powód panie Melrose? (Edward St Aubyn "Patrick Melrose")


Paweł Chmielewski
("Projektor" - 5/2018)
Można włączyć płytę „In-A-Gadda-Da-Vida” Iron Butterfly i zagiąć pierwszą kartkę. W tym „rajskim ogrodzie” ośmiuset pięćdziesięciu stron Edwarda St Aubyna równie dobrze sprawdziła by się Aurora. Anielski głos norweskiej piosenkarki, dwuznaczność i mrok jej tekstów, to ilustracja – prawie doskonała – losów Patricka Melrose’a. Coś jednak wciąż jest nie tak. Jaki jest powód mister Melrose?

W tym wytrawnym koktajlu muzyczno-literackich, przywołując jeszcze raz Aurorę Asknes, posłuchajmy "Nature Boy", ten wspaniały tekst Edena Ahbeza ­- wykonany później m.in. przez Franka Sinatrę, Davida Bowie, Nicka Cave'a - to byłaby doskonała ilustraxja życia młodego artstokraty. W wyrafinowanym świecie angielskiej upper classes kluczem do wielu drzwi zamkniętych i jedynym do nich pasującym jest klasyka. Z rozpisanym jak partytura – na pięć części – „Patrickiem Melrosem” Aubyna, w tajemniczą koincydencję wchodzi muzyczny pięcioksiąg „Symfonii fantastycznej” Hectora Berlioza. Powieści brytyjskiego dziennikarza i laureata Prix Femina Étranger w dość niesamowity sposób korespondują z dziełem francuskiego kompozytora, w „Marzeniach, namiętnościach”, „Balu”, „Scenie na wsi”, „Marszu na stracenie”, „Sabacie czarownic” odbija się, jak w lustrze, życie dziedzica arystokratycznej rodziny, od narodzin do symbolicznego „wejścia w smugę cienia”.

Pięcioksiąg „Patrick Melrose” – szerszemu odbiorcy znany dzięki serialowi (znakomitemu nota bene) z Benedictem Cumberbatchem w roli głównej – jest przykładem prozy wysmakowanej, a znajomość telewizyjnej wersji pozwoli nam zaledwie na zwrócenie uwagi na różnice w zabiegach narracyjnych, wynikające z odmienności każdego z medium. Jedna istotna uwaga – to książka dla wielbicieli literatury angielskiej i jej specyficznego klimatu – „Patrick Melrose” jest – tak w olbrzymim skrócie można go scharakteryzować – skrzyżowaniem Jane Austen (zwłaszcza pysznych opisów salonowego kodeksu) z Jonathanem Swiftem (nie tym z okresu „Podróży Guliwera”, tylko wcześniejszych pamfletów satyrycznych). Ten trop podrzucam w kontekście, bardzo sensualnych, opisów podróży Patrica w głąb nowojorskiego piekła, w poszukiwaniu narkotyków i kolejnych „odlotów”. Z kulminacyjnych video-palstycznym opisem heroinowej maligny, rozpisanej na polifoniczny monolog, gdy Melrose staje się wieloma postaciami z telewizyjnego show, reklam, seriali i religijnych programów. W tych opisach i podróżach do skraju cienia, mamy – rzecz oczywista – odbłyski dzieł i Bukowskiego, i guru alkoholowej (a zarazem narkotycznej) prozy – Malcolma Lowry’ego.

Patrick Melrose, niosący w kieszeni płaszcza „Mit Syzyfa” Alberta Camusa, z zaznaczonym pytaniem Czy ktokolwiek jest w stanie znaleźć jakikolwiek dobry powód, żeby się nie zabić? jest znaną nam z literatury XIX-wiecznej figurą dekadenta. Zmęczony światem, zdystansowany, tragiczny i złośliwy – jak postać z Oscara Wilde’a. U Aubyna jest śmiech, lecz jest przede wszystkim okrucieństwo. Dom rodziny Patricka we Francji, salon w posiadłości, gdzie rozpisany zostaje wielki bal, czy nawet kościół, w którym rozgrywa się pogrzebowa ceremonia księgi piątej, są jak błękitny aksamit w tytule filmu Davida Lyncha – pod piękną skórą skrywają pogardę dla słabych, okrucieństwo wobec dzieci, szaleńczą i pełną upokorzeń walkę kobiet (zwłaszcza z warstw niższych o względy arystokratycznego/ bogatego męża), wreszcie podnoszenie tej „klasowej charyzmy” (ocierającej się o socjopatię) do rangi uświęconego rytuału. W relacji z wyrafinowanej w swym okrucieństwie gry – chociażby księżnej Małgorzaty Windsor z francuskim ambasadorem – autor zaczyna dorównywać drapieżności Williama Thackeraya. Aubyn, rozpisując rolę Patricka na pięć części, formatuje i kondensuje opowieść do obrazu jednego dnia z życia (wyjątkiem jest czwarta odsłona „Mleko matki”), wciąż krąży wokół fundamentalnego i filozoficznego pytania o naturę człowieka i ostateczny jego kres.

Historia nieustannej walki o utrzymanie się na szczycie, właściwym miejscu w hierarchii bogatych lub zdewaluowanych snobów i nudziarzy, potrafiących godzinami rozprawiać o polowaniu czy kolekcji broni, nie pozwala nam zapomnieć o lynchowskim klimacie. Jego emanacja – David Melrose (ojciec Patricka) – strzelający dla zabawy do przyjaciela pokąsanego przez wściekłego psa w Indiach, gwałcący żonę i w jednej z najbardziej perwersyjnych scen, rozkazujący jej zjadać, na czworakach, figi z tarasu, pedofil wykorzystujący własnego syna i prawdopodobnie inne dzieci przybywające do posiadłości. Ten emanujący okrutnym czarem i podziwiany z przestrachem, przez wszystkich z towarzystwa, David, staje się widmem. Bo „Patrick Melrose” to w gruncie rzeczy opowieść o skrzywdzonym i poniżonym dziecku, które stara się, aby kiedyś nie stać się kopią własnego ojca.

Jest też „Patrick Melros” kopalnią wspaniałych, po angielsku ostrych – jak brzytwa – cytatów. Wyglądał ch…owo, ale przecież każdy wie, że kobiety, oprócz dużych pieniędzy, najbardziej cenią sobie łagodność i poczucie humoru lub Obsesja napędza depresję, trzecie prawo psychodynamiki. (…) Ludzie nienawidzą tych, których skrzywdzili. I gardzą ofiarami nieszczęścia, czy Uroda nie jest wieczna, na religię nie czuła się jeszcze gotowa. Pieniądze były dobrym kompromisem. Gdzieś w pół drogi między kosmetyką a wiecznością – to zaledwie kilka z nich.

Pozostając przy skojarzeniach kulinarnych – danie wyborne, z deserem i aperitifem w doskonałym stylu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz