niedziela, 25 marca 2018

Jak się rozdaje Noble i poluje na kurdle (Wojciech Orliński "Lem")


Paweł Chmielewski
("Projektor" 5/2017)
Po wywiadach ze Stanisławem Beresiem („Tako rzecze… Lem”) i Tadeuszem Fiałkowskim („Świat na krawędzi”) oraz – przede wszystkim – po znakomitej i świetnie udokumentowanej książce Agnieszki Gajewskiej „Zagłada i gwiazdy”, skupionej na przeżyciach autora „Solaris” w czasie II wojny światowej i echach holocaustu w jego twórczości (rec. „Projektor” 5/2016) – powstanie pierwszej, pełniejszej biografii Stanisława Lema było tylko kwestią czasu.

Jej autorem jest Wojciech Orliński dziennikarz „Gazety Wyborczej”, który w 2007 r. opublikował „Co to są sepulki? Wszystko o Lemie”. W jednym z wywiadów mówiąc, że jest przede wszystkim publicystą, a nie naukowcem, określił charakter publikacji, najbardziej chyba znanego na świecie polskiego pisarza. „Lem. Życie nie z tej ziemi” jest książką – jak to się potocznie mówi – „do czytania”, ale do czytania inteligentnego, z rozmysłem, pozbawioną nadmiernego aparatu naukowo-krytycznego, który czyni wydawnictwa (nie zawsze) hermetycznymi. Z drugiej strony Orliński nie schlebia czytelnikom mniej zorientowanym w twórczości pisarza i nie tworzy opowieści o charakterze sensacyjnym, które nadawałyby się dla tabloidów, a nie do solidnej biografii.

Docierając do prywatnej korespondencji, rozmawiając z żoną, synem, przyjaciółmi – autor rysuje obraz człowieka niezwyczajnego, a zarazem zwyczajnego do szpiku kości. Przede wszystkim utkanego z anegdot – nie tworzących jednak, a takie ryzyko zawsze istniało – karykatury, portretu prześmiewczego, lecz kreśląc obraz prawdziwy. Ta uwaga nie dotyczy rozdziału drugiej, czasu okupacji rodzinnego Lwowa przez Rosjan, potem nazistów, śmierci prawie wszystkich krewnych pisarza, tajemnicy, którą ukrywał przez całe życie, w formie alegorii, subtelnej siatki symboli, pojawiającej się w wielu utworach. To nie tylko antysemityzm, ale i tragiczna śmierć Seweryna Kahane w pogromie kieleckim (zainteresowanych odsyłam do rozbudowanej analizy w przywołanej już wcześniej książce Agnieszki Gajewskiej).

Lem Orlińskiego zmaga się z budową domu, ukrywa i podkrada słodycze, jest fanem motoryzacji (dokładne opisy kupna kolejnych samochodów zajmują wiele stron), zbieraczem fantastycznych maszyn. Opisy – dość dokładne kłótni z Janem Błońskim – stanowią wyjaśnienie narodzin postaci genialnych, zabawnych, wciąż ze sobą rywalizujących konstruktorów-robotów Trurla i Klapaucjusza. Nie da się w pełni docenić tej biografii bez znajomości realiów życia w PRL-u (na szczęście Orliński w kilku najbardziej „barejowskich” momentach wyjaśnia młodszym czytelnikom tło polityczno-społeczne opisywanych zdarzeń). Wśród nich jedno, kompletnie absurdalne – wręcz kosmiczne – nie jest związane z postacią Philipa Dicka i jego (dość dobrze opisaną) obsesją na punkcie organizacji „L.E.M.” oraz donosów do FBI, ale z wizytą pewnego dygnitarza. 

W listopadzie 1972 r. prywatnym samolotem, a potem w asyście kolumny samochodów zajechał pod dom Lemów Franciszek Szlachcic. Próbując namówić autora „Edenu”, jako pisarza znanego zagranicą, na bliżej nieokreślone wsparcie władz, a w zamian obiecywał Nagrodę Nobla. Kosmiczne i zabawne myślenie sekretarza KC, przekonanego, że najwyższy laur literacki na świecie można załatwić w Sztokholmie „od ręki” – było bardzo w stylu zapisków Ijona Tichy’ego. Takich ciekawostek odnajdziemy w książce Orlińskiego znacznie więcej.

Zastanawiający jest – z perspektywy czasu – pesymizm zawarty w listach i zapiskach Lema, Szczepańskiego, Mrożka z lat 60. Popularni, nieźle zarabiający, zapraszani na stypendia zagraniczne, żyją w poczuciu beznadziei i twórczej niemocy. To zagadka, po odpowiedź, na którą odsyłam do biografii. Nie tylko lemofilów i lemologów, ale każdego, kto choć raz się zastanawiał jak to by było mieć własną sepulkę? ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz